Artur Gac, Interia: Fakt, że wszedł pan do zarządu PZLA z największym poparciem, które wyniosło 72 na 90 głosów, to nobilitacja, czy przede wszystkim dodatkowa odpowiedzialność? - Właściwie jedno i drugie. Generalnie otrzymałem duży kredyt zaufania i mam nadzieję, że moją pracą w zarządzie, będę spłacał zaciągnięte zaufanie. Cieszę się z tak dużego poparcia i od razu wziąłem się do pracy. Od czego pan zaczął? - Pierwsze posiedzenie zarządu mieliśmy 26 listopada. Najpierw należało się ukonstytuować, a następnie przystąpiliśmy do organizowania pracy, dzieląc się obowiązkami. Co wziął pan na siebie? - Zostałem wiceprezesem ds. międzynarodowych. Za mną kongres IAAF-u w Monako, bo jak wiadomo, Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych też się zmienia. Jakie najważniejsze kwestie zostały podniesione na kongresie? - Właściwie jedna kwestia, ale najważniejsza, czyli zmiany w nowej konstytucji IAAF-u. Odbyło się głosowanie nad całym blokiem zmian, które przeszły z bardzo dużym, bo aż 95-procentowym poparciem. Nadzwyczajny kongres głównie po to został zorganizowany. Chodzi o szereg korekt na różnych polach, które mają odbudować reputację federacji, naruszoną skandalem dopingowym i łapówkarskim. Obecne działania IAAF-u mają być dużo bardziej transparentne i jasne, a główny akcent zostanie położony na walkę z dopingiem. W tym celu zostanie utworzona wewnętrzna jednostka? - Dosłownie, o to chodzi. Ta jednostka ma działać bardzo szybko, a kara będzie nieuchronna. Bardzo ważna jest także platforma, dzięki której można denuncjować dopingowiczów. Generalnie trzeba odnowić wizerunek federacji. Kiedy ruszy ta jednostka? - Bodaj od kwietnia, a w najbliższych miesiącach będą trwały przygotowania. Natomiast już działa platforma do składania donosów TUTAJ. Na czym ona polega? - Jeśli ma się informacje, że ktoś bierze doping, można w sposób anonimowy złożyć informację, która następnie będzie weryfikowana. Kto może złożyć taki donos? - Każdy obywatel, jeśli tylko ma wiarygodną wiedzę na temat dopingu. Platforma funkcjonuje w sześciu językach i z tego, co słyszałem, jest na niej spory odzew. Wróćmy do pana powinności. Przygotował pan agendę swoich działań, od tych najpilniejszych? - Jesteśmy w pewnym procesie w lekkoatletyce, który wymaga czasu na spokojną pracę. Przede wszystkim musimy skupiać się na tym, do czego się zobowiązaliśmy. Przed nami duża impreza w Polsce, czyli młodzieżowe mistrzostwa Europy (do lat 23), która odbędzie się 13-17 lipca w Bydgoszczy. Cały związek oczywiście będzie pracował, aby to święto sportu wyszło jak najlepiej. Ponadto ważne będzie zorganizowanie pracy w związku. W jaki sposób? - Zostanie utworzony tzw. departament międzynarodowy, który będzie zajmował się różnymi sprawami, począwszy od szkolenia. Moją powinnością, na przestrzeni kilku lat, będzie staranie się o ulokowanie Polaków we władzach europejskiej i światowej lekkoatletyki. Taki jest cel, żebyśmy w końcu mieli swojego przedstawiciela, co będzie nam pomagało w różnych kwestiach. To bardzo ważne działania, lecz przez ileś lat zaniedbywane. Tak naprawdę, poza Ireną Szewińską, nie mamy właściwie nikogo, a przecież nasza pozycja na świecie, jeśli chodzi o siłę lekkoatletyki, jest dość znaczna. Trzeba jasno powiedzieć, że jeśli chodzi o stanowiska oficjalne, to właściwie nie istniejemy. To trzeba zmienić, bo bez tego nie zaznaczymy się, jako potęga lekkoatletyczna. Tomasz Majewski na emeryturze: Dwie rzeczy w życiu sportowca mi nie wyszłyCzy nowy prezes związku, a pana wieloletni trener, Henryk Olszewski, jest zapowiedzią dobrej zmiany? - U nas nie trzeba zbyt wielu rzeczy zmieniać. Nam dobrze idzie, od wielu lat wszystko jest dobrze organizowane. W związku nie potrzeba rewolucji, tylko dobrej kontynuacji i tym mój były trener będzie się zajmował. Dobrze radzimy sobie na większości pól, więc trzeba to robić dalej i myśleć nad dalszym rozwojem. To znaczy, że nie było większych zastrzeżeń do pracy byłego prezesa, Jerzego Skuchy? - To chyba było widać po zjeździe wyborczym, który przebiegł normalnie i sprawnie. Toczyła się rzeczowa dyskusja, jak to miało miejsce od wielu zjazdów. Zbytnio się nie kłócimy, tylko rozprawiamy nad tym, jak ulepszać tę lekkoatletykę, która jest w sercach nas wszystkich. W gruncie rzeczy obaj kandydaci mieli bardzo podobne programy. Zdrowa rywalizacja, jak w sporcie, służy lepszym rezultatom. Docelowo będzie pan dążył do tego, aby za cztery lata, przy okazji kolejnych wyborów, przejąć stery w związku? - Zobaczymy. Od tego oczywiście się nie odżegnuję, ale trudno spekulować, czy to wydarzy się już za cztery lata. W tym czasie wiele rzeczy może ulec zmianie, ale nie zaprzeczam, że o tym myślę. Na razie muszę skupić się na najbliższych latach, aby jak najlepiej wykonywać swoje zadania i obowiązki. A może to pan, w międzyczasie, chciałby dostać się do jednego z międzynarodowych ciał? - Spokojnie, na razie skupiam się na swoim okręgu. Na Mazowszu mam dużo rzeczy do zrobienia. W audycji "Trzecia Strona Medalu", na antenie radiowej Trójki, powiedział pan takie słowa: "Warszawa jest mało sportowa, ale i całe Mazowsze. Ze względu na pewnie układy, nie jest w uprzywilejowanej sytuacji. Ciężko się o pewne sprawy doprosić". Co konkretnie miał pan na myśli? - Warszawa, jak każde, duże miasto, ma trudności z zachęceniem dzieciaków do uprawiania lekkoatletyki. To widać na przykładzie naborów do sekcji oraz problemów z przetrwaniem klubów. Nawet nie ma porównania do sytuacji sprzed lat. Teraz klubów jest bardzo mało, a do tego są w bardzo słabej kondycji. Pracujemy, aby jakoś sobie radziły, ale z drugiej strony nie mamy szczęścia do władz. Co rozumie pan przez ten brak szczęścia? - Nie mamy takich rządzących, którzy by bardzo chętnie inwestowali w sport, tak w Warszawie, jak i na całym Mazowszu. Pod tym względem nie jesteśmy potężnym związkiem, a raczej biednym i o wszystko musimy się prosić. Niemniej chcemy to zmieniać, aby kluby zaczęły jakoś sobie radzić. Pracujemy nad tym, żeby organizować przede wszystkim dużo zawodów, aby dzieciaki miały gdzie startować w poważnym województwie. Musimy próbować zmieniać podejście władz do nas i ogólnie, do sportu. W jaki sposób, pana zdaniem, powinien być wychowywany młody lekkoatleta? Według jakiego wzorca lub z akcentem, na jakie predyspozycje? - Dziecko, które zaczyna bawić się w "lekką", powinno przede wszystkim poznać daną konkurencję i posiąść o niej wiedzę. A jeszcze wcześniej, na początku swojej drogi, powinno posmakować jak największej liczby konkurencji, aby znaleźć swoją ulubioną. Ponadto, dziecko winno bawić się rywalizacją. Sport nie może być od początku, w młodym wieku, pomysłem na życie. Dopiero w momencie złapania bakcyla i poczucia przygody, można przełączyć się na poważniejsze myślenie. Do tego, poza normalnym treningiem, nie można zaniedbać edukacji sportowej, czyli poznania dyscypliny, jej historii i zasad, co czyni sportowca jeszcze lepszym. A jak zadbać o młodego lekkoatletę? - Przede wszystkim trzeba mu stworzyć warunki do trenowania, zapewnić dobrych szkoleniowców i jak najwięcej startów. Powinien też mieć jasną perspektywę. Czyli wiedzieć, że jeśli będzie ciężko trenował, to może osiągać sukcesy, a wysokie wyniki pozwolą mu na dobre życie. Wizja nagrody jest bardzo ważna i musi być w każdym sporcie. Zawodnik ma mieć przekonanie, że warto poświęcać pewne rzeczy, bo za to otrzyma gratyfikację. Przy czym, na pierwszym miejscu, cały czas musi być ciężki trening. Można wyposażyć sportowca w mocną psychikę, czyli coś, co cechuje prawdziwych mistrzów? A może to kwestia głównie predyspozycji? - Oczywiście, kwestia predyspozycji też jest istotna. Superdobra sportowa psychika jest zdolnością wrodzoną, ale wraz z całym procesem treningowo-startowym, można się jej do pewnego stopnia nauczyć i powinno się ją nabyć. Wiadomo, że trening i generalnie cały sport, utwardzają charakter i pozwalają człowiekowi lepiej radzić sobie ze stresem i problemami. Jeżeli osoba jest właściwie prowadzona i otrzymuje należyte, sportowe wychowanie, wówczas staje się wartościowszym zawodnikiem. Czy prawdą jest, co miały dowieść badania psychologiczne, że pan był w czołówce polskich sportowców, których cechowała największa odporność na stres? - Tak, to się zgadza. W pana przypadku to była umiejętność nabyta, czy wrodzona? - Poniekąd wrodzona, ale też musiałem do tego dojrzeć. Pewne rzeczy należało zrozumieć i przełożyć je na własne postępowanie. Co tu dużo mówić, na początku nie startowałem wybitnie dobrze. Dopiero później wszystko "zatrybiło". Widziałem po sobie, że nabierane doświadczenie może tylko pomagać. Od pewnego momentu radziłem sobie świetnie, ze stresem i specyfiką zawodów. Pamięta pan, co było momentem przełomowym? - To trudne pytanie, nie potrafię wskazać jednego wydarzenia. Za to pamiętam, że przyszedł czas, gdy zauważałem poprawę, wszystko zaczynało mi lepiej wychodzić. Doszło aż do tego, że na zawodach pchałem z takim spokojem, jak na treningach. Pan, wielki mistrz, może miałby do przekazania młodym sportowcom uniwersalną radę, która pozwala stać się odporniejszym na stres i radzić sobie w sferze mentalnej? - Ja starałem się bawić tym, co robię. Dla mnie zawody zawsze były nagrodą, tym czymś, na co czekałem. Wiedziałem, po co tak ciężko trenuję. Właśnie po to, by wystartować i pokazać wszystkim to, co mam najlepsze. Do tego zawsze kochałem moją konkurencję, więc zawody były najlepszą okazją, by dać wyraz tej miłości. Rozmawiał Artur Gac