Z Tomaszem Majewski spotkaliśmy się przy okazji promocji mitingu Pedros Cup, który 31 stycznia odbędzie się w Bydgoszczy. W poprzedniej edycji dwumetrowiec z Nasielska nie mógł wystąpić z powodu kontuzji, debiutował w nowej roli komentatora telewizyjnego i jak sam przyznał ta rola niezbyt przypadła mu do gustu. Teraz skupia się już tylko na treningach. W marcu w Sopocie odbędą się halowe mistrzostwa świata. Majewski w swojej kolekcji ma tylko dwa brązowe medale, a gdzie będzie lepsza okazja do wywalczenia złota niż przed własną publicznością. INTERIA.PL: Jak przebiegają przygotowania do sezonu? Tomasz Majewski (dwukrotny złoty medalista olimpijski): - Jestem w dobrym treningu, powoli schodzę z obciążeń, bo niedługo zaczynają się starty. 30 stycznia wystąpię na mitingu w Dusseldorfie, dzień później jestem na Pedros Cup w Bydgoszczy, a później w Karlsruhe. Szykuje się solidna dawka - trzy starty w trzy dni. Następnie miting w Bostonie i mistrzostwa Polski. Mam duże plany związane z 2014 rokiem. Najważniejszą zimową imprezą są halowe mistrzostwa świata w Sopocie. Chcę na nich wywalczyć medal. Potem liczę na dobry sezon letni i udane mistrzostwa Europy w Zurichu. 31 stycznia odbędzie się miting Pedros Cup. Czy to duże wydarzenie w sezonie zimowym? - Na pewno tak. Wystarczy spojrzeć na obsadę. Tego samego dnia odbędą się też zawody w Szwecji, ale czołówka kulomiotów przyjedzie do Bydgoszczy. Po wynikach w Pedros Cup dowiemy się, kto będzie walczył o medale w Sopocie? - Trudno powiedzieć. Dla większości z nas to będą pierwsze starty. Ale nie potrzeba żadnych mitingów, żeby wiedzieć, kto będzie mocny w halowych mistrzostwach świata - Ryan Whiting, David Storl, Dylan Armstrong i Latislav Plasil. Praktycznie wszyscy, którzy będą się liczyć w Sopocie przyjadą do Bydgoszczy. Cieszy pana start w Sopocie? - Jasne, że tak! To wielka sprawa. Każdy sportowiec chce odnosić sukcesy, a do tego, kiedy zawody dzieją się u niego w kraju, to determinacja jest dużo większa. W wolnym czasie wiem, że pasjonuje się pan historią. - Kompletnie nie mam teraz na to czasu, bo jestem w ostrym treningu. Przez długi czas zasuwałem w Spale, teraz pracuję w Warszawie, ale fakt, że interesują mnie losy Żołnierzy Wyklętych. Zwłaszcza historia Mieczysława Dziemieszkiewicza "Roja". Działał on na terenach, na których się wychowałem. Te tematy są bardzo trudne i złożone, ale trzeba je poznać. Skąd u dwukrotnego mistrza olimpijskiego zainteresowanie historią Żołnierzy Wyklętych? - Mieszkam w Nasielsku, a w tamtym rejonie działał "Rój". Jego historia wciąż jest bardzo żywa wśród mieszkańców. Rozmawiałem na te tematy zarówno z sąsiadami, jak i z ojcem, który doskonale pamięta te czasy. Jakie to wspomnienia?- To był ponury okres i bardzo niejednoznaczny w ocenie. Historia Żołnierzy Wyklętych jest bardzo złożona i trudna do interpretacji. Przypadek każdego oddziału trzeba traktować oddzielnie, nie zapominając, że po 1945 roku działało też sporo zwykłych band. Nie wszystkie wydarzenia przynoszą chlubę i są powodem do dumy. Trzeba jednak pamiętać o tym, że ogromna większość to byli żołnierze, którzy nie mogli się pogodzić z ówczesną sytuacją polityczną. Niestety w okresie ich działań zginęło wielu niewinnych ludzi. Ocena ich postępowania na terenach, gdzie walczyli jest cały czas różna. Jaka jest pańska? - Jak mówię - niejednoznaczna. Takie życiorysy jak "Roja" czy Józefa "Ognia" Kurasia na pewno muszą zostać zapamiętane. Trzeba jednak przyznać, że szła za tym idea, która okazała się przegrana. Nie doczekali się oni wybuchu III wojny światowej. Z drugiej strony ich działalność umacniała dążenia do odzyskania niepodległości. Na pewno Żołnierze Wyklęci też mają swój spory udział w tym, że mamy wolną Polskę. Rozmawiał: Krzysztof Oliwa