Genialny reprezentant Szwecji, mistrz olimpijski z Tokio oraz czterokrotny mistrz świata ze stadionu i hali, pobił w Xiamenie swój rekord świata - poprzedni był gorszy o centymetr i ustanowił go jesienią zeszłego roku w finale Diamentowej Ligi w Eugene. Kilka razy mierzył się z tą wysokością podczas sezonu halowego, nie dał jednak rady. Trudno było więc liczyć, że dokona tej sztuki już w swoim pierwszym starcie w sezonie na otwartym stadionie. Gdy w poprzednich latach zaczynał sezon letni, nie dość, że czynił to zwykle w drugiej połowie maja, to raczej z wynikami w przedziale 5.90 - 6.01 m. A później wskakiwał na ten swój kosmiczny poziom, przy którym można już mówić, że stawka dzieli się na Armanda Duplantisa i resztę zawodników. Kapitalny bieg na 800 metrów, Polak prowadził stawkę. A później głos zabrał Armand Duplantis Dziś w Chinach oddał tylko cztery skoki - najpierw treningowy na 5.62 m, później praktycznie zagwarantował sobie wygraną, skacząc 5.82 m. Wreszcie, jak to zwykle robi, skoczył od razu równe sześć metrów, czego próbujący rywalizować z nim Sam Kendricks nie dał rady powtórzyć. Wtedy rywalizacja tyczkarzy toczyła się jednak troszkę w cieniu wydarzeń na bieżni. Zwłaszcza kapitalnego finiszu w biegu na 800 m, który od początku świetnie prowadził Patryk Sieradzki. Kanadyjczyk Marco Arop odparł na kresce atak Kenijczyka Wyclife'a Kinyamali, wygrał o pięć setnych. A jego czas 1.43.61 s to najlepszy rezultat w tym roku na świecie. Skok o tyczce był już trochę na uboczu, bo z rywalizacją pożegnał się już reprezentant gospodarzy Bukai Huag, choć skończył najlepsze w sezonie 5.75 m. Później 5.82 m zaliczył jeszcze Kendricks, ale 6.00 - już nie. Duplantis został już sam - i od razu poprosił o poprzeczkę zawieszoną tak wysoko, by mógł kolejny raz powalczyć o rekord świata. Wydawało się to nierealne, nie w kwietniu, tak wcześnie. Skoczył jednak kapitalnie, z zapasem pięciu centymetrów, nawet nie musnął poprzeczki. I od dziś rekord świata to już nowy rekord świata - 6.24 m. Jak długo przetrwa?