Poziom finału był niesamowity. Nasza gwiazda musiałaby aż o 0,25 poprawić rekord Polski, żeby stanąć na podium. W efekcie, w swoim czwartym halowym finale na mistrzostwach świata, Święty-Ersetic po raz trzeci uplasowała się na czwartym miejscu. - To najgorsze miejsce dla sportowca. Choć pamiętam, że gdy po raz pierwszy w Sopocie w 2014 roku zajmowałam tę lokatę, to byłam ogromnie szczęśliwa. Teraz tak nie jest. Najwidoczniej muszę pojechać na swoje piąte HMŚ i walczyć dalej - zapowiedziała mistrzyni i wicemistrzyni olimpijska. Tym razem najbliższy czempionat, przekładany już z powodu pandemii koronawirusa, odbędzie się już za rok w Nankinie w Chinach. Reprezentantka Polski na razie nie znajduje zbyt wielu powodów do radości, ale na ten rezultat też warto spojrzeć inaczej. To nie lada sztuka, by od ośmiu lat pozostawać w ścisłej, światowej czołówce. - Jak najbardziej, ten fakt mnie cieszy, ale ja tutaj przyjechałam nawiązać walkę o medal. Muszę trochę ochłonąć, poukładać to sobie w głowie, ale już zaczynam myśleć o jutrzejszych biegach w sztafecie - zapowiedziała Święty-Ersetic, dodając, że kadrę naszych "Aniołków" nie zadowoli brązowy medal. Natomiast niedosyt z dzisiaj może okazać się dodatkowym atutem, który jutro podziała dopingująco na naszą najlepszą specjalistkę na 400 m. - Na pewno, choć dzisiaj też byłam już piekielnie zmotywowana. Chciałam jak najlepiej wypaść. Ale faktycznie, to że dzisiaj nie zdobyłam medalu przekuje się na jutrzejsze biegi w sztafecie. Choć nie trzeba nas dodatkowo motywować, bo wiemy, po co tutaj przyjechałyśmy i zamierzamy to udowodnić na bieżni. Złoty medal na 400 m wywalczyła Shaunae Miller-Uibo (50.31), srebro dla Femke Bol (50.57), a brąz z rekordem Jamajki zdobyła Stephenie Ann McPherson (50.79).