Główną postacią w całym zamieszaniu była Anna Kiełbasińska. Odmówia startu w sztafecie mieszanej 4x400 m, po tym, jak dowiedziała się, że będzie musiała pobiec i w eliminacjach i w finale. Wcześniej bowiem dostała obietnicę, że wystartuje w jednym biegu, tylko że dostała to zapewnienie, gdy jeszcze nikt w polskim obozie nie wiedział o ważnej zmianie w przepisach. Stało się tak, bo dopiero dzień przed startem trenerzy dowiedzieli się, że w finale będzie można dokonać jednej roszady w składzie, względem eliminacji. Kiełbasińska była przewidziana więc na dwa biegi, ale nie zgodziła się na taką ewentualność i w ogóle nie pobiegła. - Zmianę, że będzie trzeba biegać w kolejności mężczyzna, kobieta, mężczyzna, kobieta dobrze znaliśmy, a tej o wymianie tylko jednego zawodnika na finał, niestety nie - tłumaczy dyrektor sportowy Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, Krzysztof Kęcki. Trenerzy Aleksander Matusiński i Marek Rożej dowiedzieli się o tej zmianie tuż przed startem. Powinni wiedzieć, znacznie wcześniej. Kto więc nie poinformował szkoleniowców? - Teoretycznie powinno tę zmianę wychwycić kilkanaście osób, a nikt nie wychwycił. Generalne pilnuje tego komisja sędziowska. I informuje o zmianach - mówi Kęcki, cytowany przez Sport.pl. Jak PZLA odnosi się do sprawy? PZLA zapewniło, że po mistrzostwach, które dziś nad ranem się zakończyły, zajmie się wyjaśnieniem sprawy. Związek ma wydać oświadczenie. Jednak już teraz Kęcki przyznał, że PZLA bierze winę na siebie. - To nasza wina. Bierzemy ją na siebie. 20 czerwca World Athletics przysłała team manual, czyli podręcznik mistrzostw, i tam zmian nie było. Ale później na wideokonferencji WA informowała o nowym regulaminie. To była jedna z wielu zmian. W gorączce przygotowań do mistrzostw nie przekazaliśmy tego trenerom - przyznał Kęcki.