Ostatniego dnia sierpnia 1955 roku w Brnie Jerzy Chromik przebiegł 3000 metrów z przeszkodami w 8:41.2 - pobił najlepsze osiągnięcie Rosjanina Wiasenki sprzed dwóch tygodni o ponad cztery sekundy. Niedługo później znów rozprawił się z rekordem świata, w 1958 roku biegał już o 10 sekund szybciej, więc wynik uzyskany w Warszawie też został zapisany jako najlepszy w historii. Pałeczkę bicia rekordów przejął od niego Zdzisław Krzyszkowiak - dwukrotnie bił najlepszy rezultat w historii, na dodatek w Rzymie został mistrzem olimpijskim. Złoto z igrzysk przywiózł w 1980 roku z Moskwy także Bronisław Malinowski - ze swoim magicznym wtedy wynikiem 8:09.70 dziś byłby w Paryżu drugi. Wyprzedziłby Japończyka Miurę, bijącego rekord swojego kraju, o setne sekundy, ale pewnie nikt by na to nie zwrócił uwagi. Cały stadion był bowiem skupiony na biegu niesamowitego Lamechy Girmy - Etiopczyka, który rozprawił się z nieosiągalnym, jak się wydawało rekordem świata. Kenijski Katarczyk miał rekord świata, w piątek go w końcu stracił. Po 19 latach Malinowski w Moskwie wyprzedził dwóch biegaczy z Afryki - był ostatnim lekkoatletą spoza tego kontynentu, który zgarnął olimpijskie złoto. Taką szansę miał kenijski biegacz Stephen Cherono, który w 2004 roku ustanowił fantastyczny rekord świata (7:53.63), a rok wcześniej zdobył złoto na mistrzostwach globu w Paryżu. Tyle że rekord pobił już nie jako Cherono, ale Saif Saaeed Shaheen - reprezentując nową ojczyznę, czyli Katar. Na igrzyskach w Atenach chciał reprezentować to azjatyckie państwo, ale wtedy Kenia nie zgodziła się na skrócenie karencji. Nie zdobył więc olimpijskiego złota, do dziś miał satysfakcję z rekordu świata. W piątek w Paryżu na ten rekord "przyczaił" się zaledwie 22-letni Etiopczyk Lamecha Girma. Ogromny talent, już jako 18-latek był drugi na tym dystansie w mistrzostwach świata w Dausze. Ta druga lokata się do niego "przykleiła" - srebro przywiózł z Tokio, ostatnio z mistrzostw w Eugene. Dziś może w końcu powiedzieć, że jest najlepszy. Kibice patrzyli i wspomagali dopingiem. Rekord świata był "na talerzu" Girma niemal od początku walczył praktycznie sam ze sobą. Tempo dyktowali specjaliści od tego: Hiszpan Aboujanah oraz Kenijczyk Kipsang, ale przez drugą połowę dystansu Etiopczyk musiał sam się "nakręcać". Biegł wspaniale, ludzie stali i patrzyli, jak wyraźnie "wyprzedza" czas oznaczający poprzedni rekord świata. Tak jak w pływaniu widzowie w telewizji oglądają specjalną linię wytyczoną przed pływakami, tak tu widzieli diody przeskakujące tuż obok bieżni. Na ostatnim okrążeniu można było mieć obawy, czy Girma wytrzyma to tempo. Być może minimalnie zwolnił, ale i tak spisał się fenomenalnie. Nowy rekord świata jest lepszy od starego o ponad półtorej sekundy - teraz to 7:52.11. A gdy finiszowali pozostali zawodnicy, bijąc rekordy życiowe (pierwsza piątka), czy nawet kraju (Japonia, Tunezja), to nikogo to specjalnie nie interesowało. Liczyło się tylko osiągnięcie Lamechy Girmy, który sam nie mógł w to uwierzyć. W wieku 22 lat przeszedł bowiem do historii lekkiej atletyki.