Andrzej Klemba, Interia: W tym roku zdawałeś maturę. Jak poszła i co dalej? Maksymilian Szwed: Jeśli wziąć pod uwagę, że dużo czasu spędziłem na obozach przygotowawczych, startach na całym świecie i związanym z tym zmęczeniem, to jestem zadowolony z wyników. Do tego zdałem też egzamin zawodowy, bo uczyłem się w technikum i mam już zawód technika-automatyka. Staram się teraz dostać na Politechnikę Łódzką właśnie na kierunek związany ze szkołą średnią - technikę i automatykę. Idziesz więc w ślady Kajetana Duszyńskiego, kolegi ze sztafety, który skończył tę uczelnię. - Tak, rozmawiałem z nim, jak zawodowy sportowiec jest w stanie łączyć naukę z uprawianiem lekkoatletyki. Oczywiście przekonam się na własnej skórze, ale podobno wykładowcy są wyrozumiali. Zdaję sobie sprawę z poziomu trudności, ale chciałem też postawić na kierunek, który może mi dać najwięcej na rynku pracy. Sprawdziłem, jakie są przedmioty i wydaje mi się, że właśnie automatyka i robotyka będą mi najbardziej pasować. Nie zamierzasz więc być medalistą olimpijskim i żyć z emerytury? - Nie będę stawiał wszystkiego na jedną kartę, bo to nie byłoby rozsądne. Sport jest taki, że w każdej chwili coś może się stać i nie mam nad tym pełnej kontroli. Dlatego chciałem się zabezpieczyć i poszedłem do technikum, a teraz w planie są studia. Zawód już mam i nie jestem z niczym. Wydaje mi się, że studiach będzie mi nawet łatwiej trenować. Dzięki poziomowi sportowemu mogę rozmawiać też o indywidualnym toku nauczania. Przede mną nowy etap i mam nadzieję, że stresu będzie mniej. To twój świadomy wybór czy rodzice nalegali? - Ja dokonywałem wyborów, ale rodzicom zależało na tym, bym się nie zmarnował. Żebym robił coś wartościowego, a jednocześnie był z tego zadowolony. Sport i osiągane przeze mnie dobre wyniki sprawiły też, że rodzice nie naciskali za bardzo na naukę. Pierwsze sportowe marzenie udało się zrealizować - jedziesz na igrzyska olimpijskie. - Tak, to najbardziej prestiżowe zawody dla sportowca. Nic wyżej już nie ma. Już sam wyjazd jest wielkim osiągnięciem. Wielu sportowców męczy się całe życie i im się to nie udaje. Mój trener [Krzysztof Węglarski - przyp. red] ma 70 lat i dopiero teraz zostanie olimpijczykiem. Ludzie poświęcają całą karierę, by to osiągnąć i być może ja sam tego nie odczuwam, bo jeszcze nie skończyłem 20 lat, a już wiem, że wystartuję w igrzyskach. Zobaczę najlepszych sportowców w najwyższej formie. Na żywo będę mógł oglądać, jak walczą o medale i sam też to robić. To spełnienie marzeń. Od kiedy zacząłem poważnie trenować, to właśnie o tym marzyłem. Czyli od kiedy? - W 2021 roku, kiedy zdobyłem pierwszy medal mistrzostw Polski do lat 18. Wtedy też Kajetan Duszyński zdobył złoto olimpijskie w sztafecie mieszanej. Kiedy go oglądałem, to coś się we mnie obudziło i zapragnąłem zostać profesjonalnym zawodnikiem. I coś osiągnąć w sporcie. Trenować bieganie zacząłem w wieku 14-15 lat, ale wcześniej też byłem bardzo aktywny i uprawiałem różne inne sporty. Nie musiałem więc dużo nadrabiać, ale rzeczywiście tak na poważnie 400 metrami zająłem się trzy lata temu. Mimo młodego wieku możesz czuć się pewniakiem zarówno do sztafety męskiej 4x400 metrów i mieszanej? - Tak właśnie się czuje. Nic nie stoi na przeszkodzie, bym startował w obu konkurencjach. Sztafeta mieszana jest na początku igrzysk, a męska pod koniec. Biegasz dużo szybciej w tym sezonie niż choćby mistrz olimpijski z Tokio Kajetan Duszyński. - To prawda, ale Kajtek to taki sportowiec, że potrzebuje dużo presji, by dać z siebie najwięcej. W sztafecie olimpijskiej tak na pewno będzie. Zwłaszcza że biega ostatnią lub przedostatnią zmianę. Dobrze się z tym czuje. Ta presja mu pomaga i jest w stanie osiągnąć świetne czasy. Jest jakaś różnica w startach w sztafecie męskiej a w mieszanej? - W moim odczuciu nie, ale być może dlatego, że ja biegnę na pierwszej zmianie. Normalnie startuję z bloków, biegnę okrążenie i przekazuję pałeczkę. Podczas mistrzostw Polski pobiegłeś 400 metrów w czasie 45,25 sekundy i poprawiłeś 20-letni Rekord Polski do lat 23 Marka Plawgi. Forma jest? - To dodaje mi pewności przed igrzyskami. Celowałem w ten rekord Polski i nawet wydawało mi się, że jestem w stanie pobiec szybciej. Starty w Rzymie sprawiły, że czułem moc. To były moje pierwsze mistrzostwa Polski seniorów i od razu sięgnąłem po złoto. A poziom był całkiem dobry, bo trzech zawodników pobiegło poniżej 46 sekund. Dlatego ten medal smakuje, ale czas jeszcze bardziej. To teraz celem jest zejście poniżej 45 sekund? A rekord Polski seniorów to 44,62 s. - Tak, chciałbym złamać tę barierę. A rekord Polski? Musiałbym się poprawić o ponad pół sekundy. Na razie skupiam się na tym, by pobiec poniżej 45 sekund i zacząć liczyć się też indywidualnie na świecie. Nie chcę skończyć tylko jako członek sztafety. Wierzę, że też indywidualnie mogę szybko biegać. Na co stać was w Paryżu, jeśli wziąć pod uwagę czasy uzyskiwane w tym sezonie? - Kwalifikację olimpijską w sztafetach wywalczyliśmy w maju na Bahamach. Wtedy jeszcze nikt nie był w najwyższej formie. Czas 3.02,91 w sztafecie męskiej nie byłby dla nas satysfakcjonujący. Z takim rezultatem nie dostaniemy się do finału w Paryżu. Musimy biegać dużo szybciej. Ja bym celował w 2 minuty i 57-58 sekund. Mamy mocny skład i stać nas nawet na rekord Polski [2:58.00], jeśli trafimy ze zmianami i każdy pobiegnie idealnie. Taki czas powinien dać medal w Paryżu. A co ze sztafetą mieszaną, który broni złota? - Problem jest taki, że najlepsza zawodniczka, czyli Natalia Kaczmarek nie ma w planach startu w sztafecie mieszanej. W mistrzostwach Polski za nią druga była Marika Popowicz, a trzecia Justyna Święty-Ersetic i to pewnie one pobiegną w Paryżu z nami. Z Natalią bylibyśmy właściwie pewni, że dostaniemy się do finału. Bez niej ciężko myśleć o medalu. Ona byłaby najmocniejszym filarem tej sztafety. Jej wynik poniżej 49 sekund to dla mnie coś niebywałego i dałby nam ze trzy sekundy handicapu. A to naprawdę dużo. Z Natalią byłyby szanse na medal, a bez niej sukcesem będzie finał. Bez niej dużo większe szanse na podium są w sztafecie męskiej. Rozmawiał Andrzej Klemba