W sobotni wieczór Swoboda dała polskim fanom masę radości, zdobywając srebro w biegu na 60 metrów. W tej niezwykle prestiżowej konkurencji przegrała jedynie z Julien Alfred, a "w drodze" do finału poprawiła rekord naszego kraju, śrubując go aż do rezultatu 6,98 sekundy. Nasza sprinterka powetowała sobie w wielkim stylu niepowodzenie sprzed dwóch lat - w Belgradzie zajęła czwarte miejsce, podium przegrywając o dokładnie... 0,002 sekundy. Krążek specjalistki na "płaskim" dystansie był jednym z zaledwie dwóch, zdobytych przez "Biało-Czerwonych" na mistrzostwach w Glasgow. Drugi dołożyła płotkarka, Pia Skrzyszowska, która była trzecia. To dorobek bliźniaczy z tym sprzed dwóch lat z Belgradu (srebro Adrianny Sułek w pięcioboju, brąz kobiecej sztafety 4x400 metrów), ale zdecydowanie gorszy od tego z 2018 roku, z Birmingham, gdzie krążków było aż pięć, w tym - dwa złote. Deklaracja Ewy Swobody. Tuż po powrocie do Polski Swoboda, opromieniona sukcesem wróciła do kraju w poniedziałek. Z dumą prezentowała zdobyty krążek, który jest dla niej największym sukcesem w dotychczasowej karierze, a jednocześnie promykiem nadziei na dobry wynik podczas igrzysk w Paryżu. Dotychczas 26-latka startowała w najważniejszej imprezie czterolecia tylko raz - w 2016 roku, w Rio odpadła w półfinale. Z wyjazdu do Tokio (2020, choć tak naprawdę - 2021) wycofała się w ostatniej chwili z powodu problemów zdrowotnych. Nasza sprinterka doskonale zdaje sobie sprawę, kto jest jednym z architektów jej sukcesu w MŚ. Nie kryła tego w rozmowie z mediami, ogłaszając, komu dedykuje zdobyty medal imprezy. Obok rodziny wymieniła też swoją trenerkę, Iwonę Krupę. Polka ogłosiła jednocześnie, że teraz czeka ją dłuższa przerwa od startów, na którą decyduje się na własne życzenie. "Jadę odpocząć od wszystkiego i wszystkich" - zapowiedziała. Na początku maja wróci do akcji, by wraz z innymi sprinterkami walczyć o kwalifikację sztafety na IO w Paryżu.