Był 30 grudnia 2012 roku. Według policji miejskiej uzbrojeni mężczyźni wtargnęli w niedzielny poranek do baru "La Reina de los Reyes", znajdującego się na 41. kilometrze autostrady Meksyk - Texcoco. Doszło do strzelaniny. Na miejscu zginęły dwie osoby, a jedna została ranna. Tym, który przeżył, był właśnie meksykański chodziarz. Pocisk wbił się w czaszkę meksykańskiego sportowca Noe Hernandez, który ucierpiał w przypadkowej strzelaninie, trafił do szpitala z raną postrzałową. Pocisk wbił się w czaszkę po lewej stronie w okolicy czołowej. - Pocisk przeszedł przez to, co nazywamy podstawą czaszki, która oddziela mózg od jamy nosowej, i wyszedł przez ten sam obszar po prawej stronie - wyjaśniał wówczas lekarz Castillo Rangel. Od razu stało się jasne, że sytuacja jest krytyczna. Rozpoczęła się walka o życie sportowca. Koniecznych było wiele operacji. Lekarze robili, co mogli. W wyniku ran postrzałowych Hernandez stracił wzrok. - Po dokładnych badaniach wiemy, że stracił lewe oko. Po prawej stronie widzi tylko w minimalnym stopniu - mówił neurochirurg Carlos Castillo Rangel. Stało się jasne, że jeśli Hernandez przeżyje, to nie będzie nic widział. Po wielu operacjach został wypisany ze szpitala 8 stycznia 2013 roku. Zmarł osiem dni później z powodu niewydolności krążeniowej i oddechowej. Miał 34 lata. Noe Hernandez był prowadzony przez polskiego trenera Meksykanin był trenowany przez Jerzego Hauslebera. To wielokrotny mistrz Polski z lat 50. ubiegłego wieku, który w 1966 roku wyjechał do pracy trenerskiej w Meksyku. Tam objął kadrę chodziarzy, którą prowadził do 2004 roku. Hernandez był dwukrotnym olimpijczykiem. Startował również cztery lata później w Atenach, gdzie jednak został zdjęty z trasy w rywalizacji na 20 km. Rok wcześniej na tym dystansie był czwarty w mistrzostwach świata w Paryżu. Po zakończeniu kariery zajął się polityką.