Z trzech Polek w eliminacjach do półfinałów przedostały się dwie: Anna Wielgosz i Angelika Sarna. Ta pierwsza dwa lata temu w Bawarii była sprawczynią jednej z większych sensacji, tak trzeba jednak nazwać jej brązowy medal. Dziś, w Rzymie, już sam awans choć jednej z Polek do grona ośmiu najlepszych zawodniczek byłby dużym wydarzeniem. Nie są w tej najściślejszej europejskiej czołówce, nie potrafią jeszcze schodzić poniżej dwóch minut. Przynajmniej regularnie, bo przecież obu ta sztuka w karierze udała się dwa razy w karierze. Dziś jednak obie przeszły same siebie, pobiegły fenomenalnie. Świetny bieg Kelly Hodgkinson, ale co zrobiła Anna Wielgosz? Rekord życiowy i minimum olimpijskie Z każdego z obu półfinałów awans uzyskiwały trzy pierwsze zawodniczki, stawką miały uzupełnić dwie z najlepszymi czasami. Wielgosz wyszła na bieżnię jako pierwsza, miała w stawce zdecydowaną faworytkę do złota - Brytyjkę Keely Hodgkinson. I to ona ruszyła od razu swoim tempem, reszta mogła próbować tylko je utrzymać. I trzymały się za Hodgkinson, także i Wielgosz, która sama była zaskoczona międzyczasem po pierwszym okrążeniu. Biegła na trzeciej pozycji, później na czwartej, wyprzedziła ją Niemka Majtie Kolberg. Na mecie Polka była czwarta, z fenomenalnym rekordem życiowym (1:59.07), który oznaczał też wypełnienie minimum olimpijskiego, o 23 setne. Ale też... nie dawał miejsca w finale mistrzostw Europy, w końcu Hodgkinson (1:48.07), Francuzka Anais Bourgoin (1:58.65) i Kolberg (1:58.74) były lepsze. Obie, tak jak Polka, z rekordami życiowymi, skorzystały z szybkości Brytyjki. Anna Wielgosz usiadła więc na "gorącym krześle", zagryzała palce, czekała, jaki czas uzyska piąta zawodniczka w drugim biegu. Znakomita postawa Angeliki Sarny. "Dziś to była prawdziwa Sarenka" A ten drugi, z udziałem Angeliki Sarny, był jednak wolniejszy. Polka miała mądrą taktykę, trzymała się blisko czuba, ale nie dyktowała tempa. Musiała jednak popisać się mocnym finiszem, tempo w połowie było o półtorej sekundy wolniejsze niż na początku. Na ostatnią prostą Sarna wybiegła na trzeciej pozycji i widać było, że nie jest to koniec jej możliwości, choć za plecami miała przecież świetną Brytyjkę Alexandrę Bell, finalistkę z igrzysk w Tokio, z życiówką 1:57.66. A Polka jeszcze atakowała, wskoczyła na drugą pozycję i bezpośrednio awansowała do finału. Przegrała tylko z Francuzką Leną Kandissounon (2:00.11), ledwie o 26 setnych. A za chwilę utonęła w ramionach Wielgosz, która wyskoczyła ze strefy zawodniczek oczekujących na tzw. gorących krzesłach i wbiegła na bieżnię. Mamy dwie Polki w finale 800 metrów - a walka o medale: już w środę wieczorem. Nic więc dziwnego, że obie były niezwykle szczęśliwe. - Staram się mieć wszystko pod kontrolę, bo tu trzeba być czujnym. Starałam się kontrolować bieg, przesuwałam się co chwilę, gdy widziałam, że coś się rotuje. Uśmiech nie schodził też z ust Wielgosz, ona przecież upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Awansowała ostatecznie do finału, a do tego wypełniła minimum olimpijskie. - Cud, że się nie wystraszyłam, tak bardzo byłam zaskoczona tym tempem. Ale dobiegłam, wypełniłam minimum na igrzyska. To moje trzecie mistrzostwa Europy i trzeci raz jestem w finale - powiedziała biegaczka, która w środę spróbuje obronić brązowy medal z Monachium.