W lipcu zachodnią Europę nawiedziły katastrofalne powodzie. Jedną z osób dotkniętych tragedią była 83-letnia Halina Richter-Górecka. O jej dramacie pisaliśmy kilka tygodni temu. Straciła swoje mieszkanie w miejscowości Roserath pod Kolonią... Radość zamiast płaczu - Czy teraz wszystko jest w porządku? Nie, bo straciłam mieszkanie, które po tej strasznej powodzi jest całe do renowacji. Straciłam wszystko. Powódź to było coś okropnego. W mieszkaniu miałam wody po kolana. O 1.00 w nocy nie było jeszcze tak źle, myślałem że jakoś to będzie, ale niestety myliłam się. Ta powódź nie przyszła od rzeki, która u nas płynie, ale od gór. Uderzenie poszło w kierunku, gdzie mieszkam. Co teraz? Syn urządził mi w Kolonii umeblowane mieszkanie i jestem teraz tam - opowiada ze ściśniętym sercem. Mimo to nie mogło jej zabraknąć na corocznych zawodach w Chorzowie, gdzie startowały dziesiątki zawodników i zawodniczek z Górnego Śląska, Małopolski czy Czech. Pani Halina nagradzała najlepszych na podium. - Najpierw było dużo płaczu, ale teraz trzeba się śmiać i cieszyć. Znowu jest dla mnie trochę radości i słońca, kiedy widzę jak wielu młodych ludzi startuje. Zawsze lubiłam sport, to było moje życie. Sama startowała na czterech igrzyskach, a żeby to osiągnąć, to trzeba naprawdę dużo ćwiczyć i trenować - podkreśla. Specjalistka od wirażu Jako zawodniczka reprezentowała AKS Chorzów i Górnika Zabrze. Na pierwszą ze swoich czterech Olimpiad pojechała jako 18-latka. Była określana mianem "rewelacji z Chorzowa". Biegała na 100 metrów i była podporą polskiej sztafety, która z igrzysk w Rzymie w 1960 roku przywiozła brąz, a cztery lata później złoto. W igrzyskach w Tokio biegała razem z Teresą Ciepły, Ireną Szewińską (wtedy Kirszenstein) i Ewą Kłobukowską. - Teraz jestem już starsza, ale w pamięci wciąż ten okres jest. Powiem tak, z Tokio nie widzieliśmy wtedy dużo, bo wiadomo, były treningi oraz starty. Jak człowiek biega, to nie ma czasu iść na wycieczkę, trzeba się skupiać na zawodach, tak więc stadion i wioska olimpijska. Z kim byłam wtedy w pokoju? Ja zawsze byłam z Jóźwiakowską, która skakała wzwyż, też była medalistka olimpijską [zdobyła srebro na igrzyskach w Rzymie w 1960 r. - przyp. aut.]. A w sztafecie biegałam na trzeciej zmianie, na tej najważniejszej - podkreśla z uśmiechem. - Na swojej zmianie zostawiłam z tyłu o pół metra Amerykankę White, która w finale indywidualnego biegu na 100 metrów była tuż za podium, bo na czwartym miejscu. Potrafiłam się do wirażu dobrze ułożyć. Zawsze biegałam na linii. W tym byłam specjalistką, potrafiłam na tym wirażu biegać - dodaje. Sama też była w finale olimpijskiego sprintu kobiet na igrzyskach w Tokio, gdzie mieliśmy dwie swoje reprezentantki. Kłobukowska na 100 m była trzecia, a pani Halina 7 z czasem 11,80. Do medali zabrakło jej 0,2 sek. Rady od mistrzyni Panią Halinę zapytaliśmy podczas jej wizyty w Chorzowie, co doradziłaby młodym zawodnikom i zawodniczkom, żeby osiągać takie rezultaty jak ona? - To jest dużo pracy. Wspominałam znajomym, jak to trenowała z ciężarami na butach, na plecach. To był ciężki trening, ale jak się chce odnosić sukcesy, to w głowie trzeba mieć tylko sport. A czy warto było? Proszę pana, ja poprzez te swoje starty i zawody widziałam cały świat. To była taka forma podziękowania. Ja żyłam sportem - podkreśla. Michał Zichlarz, Chorzów