Igrzyska w Seulu w 1988 roku dostarczyły niesamowitych wrażeń - szczególnie w rywalizacjach sprinterów. U panów skończyło się skandalem - anulowaniem rekordu świata i złotego wyniku Bena Johnsona, który stosując doping chciał pokonać Carla Lewisa. U pań - dwoma rekordami świata Florence Griffith-Joyner. A przecież słynna Flo-Jo dorzuciła do tego jeszcze dwa medale w sztafetach. Od 25 lat nie ma już Amerykanki na tym świecie, jej wyniki wciąż otwierają historyczne tabele. Jamajska sprinterka atakuje historyczny rekord świata. Trzecia próba w Brukseli Rekordowy wynik na 200 metrów z finału w Seulu jest jednak od jakiegoś czasu poważnie zagrożony. Już rok temu w mistrzostwach świata w Eugene Jamajka Shericka Jackson zbliżyła się do niego na zaledwie 11 setnych, uzyskała czas 21.45 s. Miała wtedy dobry wiatr w plecy, choć niezbyt mocny - zmierzono 0,6 m/s. Gdy Flo-Jo biła swój rekord w Korei, wiało z siłą +1,3 m/s. 29-letnia zawodniczka z Jamajki w tym roku jest już gotowa na poprawienie tego wyniku, pokazuje to od jakiegoś czasu. O ile na 100 metrów są rywalki mogące z nią rywalizować, to na dwukrotnie dłuższym konkurencji właściwie nie ma. Finał w Budapeszcie wygrała z olbrzymią przewagą, miała drugi czas w historii, 21.41 s. Na Węgrzech było gorąco, nawierzchnia sprzyjała uzyskiwaniu wysokich prędkości. Zabrakło tylko wiatru, ten był minimalny. Jackson chciała zmierzyć się więc z tym wynikiem Flo-Jo w piątek w stolicy Belgii - podczas Diamentowej Ligi. - Rozmawiałam z trenerem i myślę, że zajmiemy się tym rekordem w tym roku. Mam nadzieję, że uda nam się to w piątek. Moje ciało czuje się dobrze, mój umysł jest gotowy i to najlepsza rzecz, jaką mogę połączyć, mój umysł i moje ciało. Wszystko jest możliwe - mówiła przed startem. Dlaczego więc nie dała rady? Ogromna przewaga Shericki Jackson, zabrakło tak niewiele. Gdyby mocniej powiało... W Belgii też było ciepło, 26 stopni, ale podobnie jak na Węgrzech - nie dopisał wiatr. Gdy Griffith-Joyner biła rekord świata w Seulu, ten drugi, bo przecież najpierw poprawiła go w półfinale, po wyjściu z łuku była jeszcze blisko rywalek. Przyspieszyła na ostatnich 50 metrach, wtedy uzyskała ogromną przewagę. Shericka Jackson taką przewagę miała już dziś w połowie dystansu. 34 setne nad drugą Amerykanką Jenną Prandini - to przepaść. A później dystans jeszcze wzrósł, żadna z rywalek nie potrafiła nacisnąć Jamajki, by ta wykrzesała z siebie jeszcze coś dodatkowego. Nie pomógł też wiatr - był minimalny, ledwie dwie dziesiąte m/s w plecy. Na metę wpadła w czasie 21.48 s - to czwarty wynik w historii lekkiej atletyki. Te trzy lepsze to rekord Flo-Jo oraz jej własne, z finałów mistrzostw świata w 2022 i 2023 roku. Druga Bahamka Anthonique Strachan straciła aż 83 setne, trzecia Prandini - sekundę. To przepaść. Czy to koniec tegorocznych ataków Jackson na historyczny wynik z Seulu? Zapewne nie - ten decydujący może mieć miejsce już za tydzień w finale DL w Eugene. Wtedy będą wszystkie jej najlepsze konkurentki. Niesamowity Mondo Duplantis. Szwed znów atakował rekord świata O ile Shericka Jackson walczy o swój pierwszy tak prestiżowy rekord świata, Szwed Armand Duplantis już się do ich bicia mógł przyzwyczaić. W skoku o tyczce nie ma sobie równych, w Brukseli było zresztą podobnie. Rywale stawiali opór do wysokości 5.90 m - Amerykanin Sam Kendricks pokonał ją w pierwszej próbie, Filipińczyk Ernest John Obiena - w trzeciej. Na 6.02 obaj nie mieli już szans, Duplantis zaś skoczył "lekko, łatwo i przyjemnie". Zanim spróbował pokonać 6.23 m, "treningowo" zaliczył jeszcze 6.10 m, ledwie o 2 cm mniej niż jego najlepszy rezultat z tego sezonu. Był to skok idealny, z małym zapasem. Rekord świata znów się jednak postawił szwedzkiemu mistrzowi. Mimo, że Duplantis się koncentrował, robił wszystko, co mógł. W pierwszym podejściu za szybko położył tyczkę, był zły, gestykulował już spadając na matę. W drugiej strącił poprzeczkę nogami, trzecia była najlepsza. Trochę jednak zabrakło, ale szansę też zapewne dostanie jeszcze za tydzień w Eugene.