Odpadnięcie Roberta Sobery już na wysokości 5.45 m to spory zawód - doświadczony reprezentant Polski w każdym z tegorocznych konkursów zaliczał jednak co najmniej 5.62 m. W Rzymie może nie tyle miał się bić o medal, co znaleźć w finale, a tam powalczyć o olimpijskie minimum. Ono zaś wynosi 5.82 m, to o dwa centymetry więcej od "życiówki" Polaka. Sobera i Piotr Lisek zaczęli zmagania od wysokości 5.45 m, nie powinna być obecnie dla nich żadną przeszkodą. A była, strącił Lisek, strącił zaraz Sobera. Tylko że ten pierwszy po chwili się poprawił, z dużym zapasem, a Sobera - już nie. Zaczęła się wojna nerwów, przecież w każdym z pięciu tegorocznych konkursów pierwszą próbę miał udaną. A zwykle zaczynał od 5.42 m. I tę wojnę nerwów przegrał, a na dodatek tyczkarzom nie pomagał wiatr, wiejący w twarz. Trzy razy strącił też tę wysokość Paweł Wojciechowski, kończący już karierę. Były mistrz świata od dawna nie skacze już niestety za wysoko. Piotr Lisek chciał pomóc sędziom. Załatwił sprawę i go... przegonili. "Nie twoja robota" Został więc tylko Lisek, który 5.60 m pokonał od razu, w pięknym stylu. I zapewnił sobie miejsce w finale, bo kwalifikacyjnego 5.75 m nie trzeba już było rozgrywać. Dopuszczono więc całą trzynastkę, która zaliczyła ostatecznie tę niższą wysokość. Dla Armanda Duplantisa oznaczało to... zaledwie jeden skok. Gdyby nie chciał skakać, a zdecydował się od razu na 5.75 m, eliminacje toczyłyby się pewnie dalej. Po genialnym Szwedzie można się pewnie spodziewać znów atakowania rekordu świata, bo że wywalczy złoto, to właściwie pewnik. Lisek może zaś powalczyć o medal, jego dyspozycja też jest bardzo dobra. Szkoda tylko, że w takiej formie nadal nie są organizatorzy zmagań i sędziowie z ramienia European Athletics. Gdy Polak szykował się do skoku rozgrzewkowego, nagle ze stojaków spadła... poprzeczka. - Dobrze, że się nie obróciła i na nią nie wpadłem - mówił 31-letni skoczek pochodzący z Dusznik. W tych Dusznikach organizuje zresztą mityng tyczkarzy, będący w kalendarzu World Athletics - ostatnia edycja odbyła się jedenaście dni temu. Ma więc też wiedzę techniczną, co i jak powinno wyglądać. - Na rozgrzewce zerwała się guma, nie mogli sobie z tym poradzić. To podbiegłem, zaczepiłem ją, ale mnie wyrzucili. "Nie twoja robota". No jest tu seria niefortunnych zdarzeń. Nie zwykłem narzekać, ale jednak coś nie tak w tych ME - mówił reprezentant Polski Michałowi Chmielewskiemu w TVP Sport. I nie mógł odżałować, że nasi tyczkarze w komplecie nie znaleźli się w finale. - Widziałem, jak Francuzi wychodzili ze szkoczni i pokazywali, że wchodzą w trzech do finału. My też kiedyś tak się cieszyliśmy, to były piękne czasy - powiedział. A we wtorek wieczorem sam będzie walczył o polski medal w Rzymie.