Jak sama opowiadała, sport dał jej nadzieję i siłę do działania. "Nie wszyscy chcą wierzyć, że wywodzę się z tak patologicznej rodziny. Osoby z tego typu rodzin raczej uciekają w pijaństwo i inne rzeczy. Mnie nigdy do tego nie ciągnęło. Dla mnie to było wielkie zło. Zawsze miałam inne cele. Od dziecka marzyłam o sporcie i jemu chciałam się poświęcić" - mówiła w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" w 2020 roku. Mocne słowa Polki, odebrano jej złoto i rekord świata. "To już nie jest sport" Róża Kozakowska żyła w prawdziwym piekle Róża Kozakowska na igrzyskach olimpijskich w Paryżu przeszła przez wszystkie możliwe emocje - radość z rekordu, ból i niepewność z powodu kontuzji, a potem złość i smutek ze względu na odebranie jej rekordu i złotego medalu. Dramat, jaki przeżyła, jest nie do opisania. Niezwykle przykro patrzyło się na jej gniew. Lata temu Kozakowska opowiedziała o swoich rodzinnych doświadczeniach. Złota i srebrna medalistka z igrzysk paralimpijskich w Tokio przeszła przez prawdziwe piekło. Jej ojczym znęcał się nad nią i wielokrotnie próbował ją zabić. "Jak miałam 8 lat, byłam już tak słaba i miałam już tak dość wszystkiego, że upadłam na kolana i prosiłam Boga, żeby mnie stąd zabrał. Że chyba nie jestem godna, ani nie mam w sobie tyle siły, żeby dokonać tego, o czym marzyłam. (...) Usłyszałam wtedy głos: »dasz radę, bo kto jak nie Ty, przeżyłaś tak wiele, jesteś tak silna, że dasz radę«. (...) Wtedy postawiłam, że się nie poddam, będę siłą dla wielu kobiet, które cierpią, bo ktoś je krzywdzi" - mówiła. Róża Kozakowska nieomal zginęła "Jako małe dziecko nie mogłam nigdzie usiąść w domu, bo ojczym, który nie jest moim biologiczny tatą, zawsze groził, że mnie zabije. Nieraz, jako mała dziewczynka, uciekałam z domu na potwornym mrozie w samych rajstopach. Dlatego teraz jestem taka wysportowana, bo musiałam przed nim uciekać i przeskakiwać przez wszystko, co napotkałam na drodze i to w niezłym tempie, żeby mnie nie dopadł. Czasami jednak nie zdążyłam przeskoczyć przez bramę i potem leżałam w kałuży krwi. Straszliwie się nade mną znęcał. Potrafił łapać mnie za włosy i bić moją głową z całych sił o ścianę. Tłukł mnie do nieprzytomności. Przy tym wszystkim wydzierał się, że mnie zabije, że nie mam prawa żyć. Takich sytuacji w domu przez całe moje życie były tysiące" - opowiadała na łamach "Przeglądu Sportowego" Kozakowska. To oni "odebrali" Polce złoto na igrzyskach w Paryżu. Zgłosili protest, mieli swój interes Mówiła też o sytuacji, gdy zaczynała już chorować. Jej kolega zabrał ją na festyn, na którym chciała się dobrze bawić. Jej ojczym zjawił się znienacka, złapał za nóż i chciał wbić go w jej plecy. Jak sama twierdzi, gdyby nie kolega, już by nie żyła. Dodała, że odrabiała lekcje na dworze, by nie musieć przez cały czas oglądać się za siebie i czekać na to, aż poleci w nią siekiera czy płytki. Opowiadała, że jej jedynym przyjacielem był Bóg. Dzięki zaangażowaniu w sport bliskich osób znalazła wokół siebie o wiele więcej. "Gdyby nie choroba, to pewnie nigdy bym ich nie spotkała" - twierdziła.