W kwalifikacjach brązowa medalistka ateńskich igrzysk olimpijskich w pierwszych próbach pokonała wysokości 4,40 i 4,55. Eliminacje ułożyły się chyba po pani myśli? Anna Rogowska: W kwalifikacjach chodzi o to, by jak najmniej się zmęczyć. Taktyka jest zawsze taka sama, ale nie zawsze wychodzi. Cieszę się przede wszystkim z tego, że musiałam oddać tylko dwa skoki. To było spore obciążenie dla mojego stawu skokowego. Odczuwa pani jeszcze ból? - Ból jest, ale muszę wszystkich uspokoić. Jest lepiej niż myślałam, że będzie. Finał jest w poniedziałek o 18.45, mam więc jeszcze trochę czasu, by ta noga zregenerowała się jeszcze lepiej. Czyli teraz skupia się pani na leczeniu? - Fizjoterapeuci bardzo się starają, by z nogą było coraz lepiej. Niestety, cały czas jest w kolorach fioletu i nie wygląda to sympatycznie. Tak naprawdę, wchodząc na skocznię na eliminacje, do końca nie byłam pewna, czy dam radę skakać. Nie było mi łatwo, zwłaszcza dlatego, że nie wiedziałam czego się spodziewać. Jak ocenia pani rywalki po sobotnich skokach? - Nikogo nie widziałam. Byłam tylko ja, tyczka, poprzeczki i moja boląca noga. Skupiałam się na tym, żeby jak najszybciej skończyć ten konkurs, a nie na konkurentkach. Wyglądało na to, że łatwo pani poszło. - Wcale tak nie było. Na pierwszy skok czekałam prawie półtorej godziny, a na drugi godzinę. Dogrzewka między tymi próbami była bardzo męcząca. Cieszę się, że finał będziemy zaczynać już na wyższym poziomie i będzie trochę szybszy. Czego można się więc spodziewać w finale? - Będę robiła wszystko, żeby skakać jak najwyżej. Ciężko mi obiecywać, ale taka impreza nie zdarza się co miesiąc. Kostka kostką, trzeba zacisnąć zęby i skakać. Już nie z takich opresji wychodziłam. Wielokrotnie startowałam z bolącym ścięgnem Achillesa, więc teraz też wytrzymam. Wygląda na to, że ból mobilizuje panią do lepszego skakania. - Chyba faktycznie tak jest. Na trzy dni przed mistrzostwami Polski w Bydgoszczy wybiłam palec na ostatnim treningu technicznym i ... osiągnęłam swój najlepszy wynik w tym sezonie - 4,80. Myślę, że im trudniejsze warunki, tym lepiej mi się skacze. Wielu sportowców stosuje środki przeciwbólowe na najważniejszy start. Zastosuje pani coś takiego przed finałem? - Żadne znieczulenie nie wchodzi w rachubę. Ono działa tylko godzinę, konkurs potrafi trwać bardzo długo. Eliminacje, wraz z rozgrzewką, rozciągnęły się na pięć godzin. Leki przeciwbólowe nie mają najmniejszego sensu. Stawia sobie pani konkretny cel na finał? - Nie ukrywam, że przyjechałam tutaj walczyć o medal. Nie mam nic do stracenia. Na listach światowych zajmuję szóste miejsce. Każda lokata wyżej będzie sukcesem. W Berlinie rozmawiała Marta Pietrewicz