- Jestem w szoku, że w takiej pogodzie jakoś sobie poradziłem - powiedział Robert Urbanek, brązowy medalista mistrzostw Europy w rzucie dyskiem.
Czy przypuszczał pan, że w finale będzie przed utytułowanym Piotrem Małachowski i wywalczy medal?
Robert Urbanek: - Chyba każdy sportowiec stawia sobie wysokie cele, ale byłoby zbyt pięknie, gdyby wszystkie się realizowało. Chciałem być w finale, a wiadomo, jak to bywa w eliminacjach. Potem uwierzyłem, że w decydującej rozgrywce mogę być w czubie, na czwartym, piątym miejscu. Na treningach dysk leciał daleko, więc były podstawy ku temu, aby tak myśleć.
Brał pan pod uwagę warunki? Zimno, deszcz, wiatr, opóźnienie konkursu o ponad godzinę.
- Wprawdzie one były jednakowe dla wszystkich, ale ja takich nienawidzę. Denerwują mnie. Dlatego jestem w szoku, że w takiej pogodzie jakoś sobie poradziłem.
Mocna psychika, odporność na stres?
- Niezupełnie. Zamiast mocnej psychiki była mocna klatka piersiowa, górne części ciała, to mnie uratowało, bo nogi miałem słabe i wiem, że nad tym muszę popracować. Nad siłą także, a rezerwy są jeszcze w technice. Co do stresu, też był, bo w takich warunkach dziwne rzeczy się dzieją i liczyłem się z tym, że w każdej próbie któryś z rywali może mnie wyprzedzić. Jak wchodziłem do koła, popychała mnie agresja.
Wiele zależy od koła. Jakie było dla pana?
- Zbyt śliskie, zwłaszcza po trzeciej kolejce, kiedy się rozpadało. Jedni sobie z tym jakoś radzą, inni nie dają rady. Mnie się poszczęściło bo mam medal.
Zmieni on coś w pana życiu?
- I tak, i nie. Pozostanę taką osobą, jaką byłem i jestem. Natomiast zmiany mogą być w tym, że będzie większe zainteresowanie moją osobą, może pojedynki Urbanek-Małachowski staną się ciekawsze, nie wiem, może coś jeszcze się zmieni.
Ile lat pracował pan, by dojść do podium?
- Trzynaście, ale dysk nie był pierwszy. Próbowałem pchać kulę, rzucać oszczepem, a to że jestem dyskobolem, zawdzięczam pierwszemu trenerowi Adamowi Kowalskiemu z Łęczycy.
Ma pan sentyment do tego miasta?
- Ogromny, to super miasto, z zamkiem, kolegiatą. Tam się wychowałem, tam pozostali moi rodzice, których kilka razy w roku odwiedzam, bo od sześciu lat mieszkam w Warszawie.
Co lubi pan poza sportem?
- Nic szczególnego, jak przeciętny człowiek: kino, dobre filmy, książki, muzykę, podróże. Zobaczyłem już wiele krajów, ciekawych miejsc. W Polsce też ich nie brakuje, więc może w tym roku wakacje spędzę w kraju. Ale jeszcze o tym nie myślałem.
Wzywają już pana na kontrolę antydopingową. Która to w karierze?
- Nie liczyłem, sądzę że na pewno po raz dwudziesty, a może i więcej.
Z Zurychu Janusz Kalinowski