28-letni Niemiec zdobył już wszystko - jest mistrzem olimpijskim, świata (dwukrotnym) i Europy. Nie ma jednak zamiaru opuszczać lekkoatletycznej sceny. - Wszystkie te tytułu zamierzam obronić. Pierwszy już we wtorek, choć wiem, że nie jestem w najlepszej dyspozycji. Mój tułów nie współgra z nogami i mam problemy. Jednak jak nie sięgnę po złoto to będzie dla mnie katastrofa. Nawet przez chwilę o tym nie myślę - przyznał. To jednak nie znaczy, że Harting nie jest w stanie rzucić daleko. - Liczę na swojego bicepsa. Ma na imię Rudolf i od lat z nim rozmawiam. Czasem dodaję mu odwagi, czasami go o coś proszę, ale zdarza się i tak, że na niego krzyczę. To na nim spocznie we wtorek cała odpowiedzialność, bo w tym sezonie rzucam praktycznie wyłącznie z ręki. Dlatego nie liczę nawet, że jestem w stanie rzucić 70 metrów. Na złoto powinno jednak wystarczyć 68,50 m - dodał. Skąd wzięły się problemy? - Najłatwiej sobie wyobrazić to na przykładzie kasety - jeśli słucha się ją 10 000 razy, to w końcu się zużywa i trzeba ją na nowo nastroić. Tak samo jest ze mną. Coś się po prostu zacina, a ja cały czas próbuję znaleźć sposób, by to odpowiednio nastroić - tłumaczył. Na co zatem liczy? - Na moją rękę, która ma moc siedmiu koni mechanicznych - powiedział i wcale przy tym nie żartował. Tuż przed wylotem do Moskwy został poddany badaniom w instytucie nauki w Lispku. Tam zmierzono, że moc jaką wyzwala jego ramię przy wyrzucie dysku wynosi siedem koni mechanicznych. Jeszcze bardziej imponujące są inne wartości. 70 kg - taka siła oddziaływuje wyłącznie na jego ramię przy wyrzucie, mimo że sprzęt waży jedynie dwa kilogramy. W momencie jak dysk opuszcza jego dłoń osiąga prędkość 100 km/h. Harting walczy nie tylko dla siebie, ale także, jak sam twierdzi, dla całej konkurencji. - Jak nie odniosę zwycięstwa, dysk znowu stanie się w Niemczech sportem niszowym. Nie mogę do tego dopuścić - zaznaczył. Jeśli Niemiec wygra, zdobędzie trzeci złoty medal mistrzostw świata z rzędu - triumfował wcześniej w Berlinie (2009) i Daegu (2011). - Dlatego na mojej brodzie pojawi się również specjalny znak. To będą moje znaki wojenne i one muszą poprowadzić mnie do sukcesu. Doskonale jednak zdaję sobie sprawę z tego, że obrona tytułu jest znacznie trudniejsza niż zwycięstwo po raz pierwszy - dodał. W Niemczech nazywany jest "Big Harting" i to niekoniecznie wyłącznie ze względu na swoje sukcesy. Ma 201 cm wzrostu i waży 126 kg. Jak w Moskwie uda mu się triumfować, to po raz kolejny rozedrze na sobie koszulkę. - To należy już do show. Czy się boję, że bluzka tym razem nie da się rozerwać? Nie mam takich obaw. Jeśli złapię ją dwoma rękoma, to oddziaływuję na nią siłą 120 kilogramów. Żaden materiał czegoś takiego nie wytrzyma. Chyba że włożę na siebie dywan - mówił z uśmiechem. Po raz pierwszy koszulkę rozerwał w 2007 roku, gdy nieoczekiwanie zdobył srebro mistrzostw świata w Osace. Kto jest jego najgroźniejszym rywalem? - Zdecydowanie Piotr Małachowski. On wygląda bardzo dobrze i wiem, że jest mocny. Jest dwóch facetów, którzy są w stanie we wtorek rzucić powyżej 68,50 metrów - ja i Polak. Zobaczymy kto wygra... - podsumował. Finał rzutu dyskiem mężczyzn we wtorek o 17.00 czasu warszawskiego. Wystąpi w nim także wicemistrz Polski Robert Urbanek (MKS Aleksandrów Łódzki). Z Moskwy Marta Pietrewicz