Z poprzednich igrzysk miałaś już dwa medale, złoto i srebro w sztafecie. Teraz jest brąz, ale szczególnie upragniony, bo w starcie indywidualnym. - Tak, zdecydowanie. Na pewno medale ze sztafety są super i jestem z nich ogromnie dumna, a tamte igrzyska też na pewno na długo zapadną mi w pamięć, ale medal indywidualny to jest trochę co innego. Cieszę się, że tak naprawdę mam teraz medal z każdej imprezy. Złoty medal mistrzostw Europy, mistrzostw świata, igrzysk olimpijskich. Tak że jestem z siebie naprawdę dumna, jaką przeszłam drogę i w jakim jestem momencie. Przed sobą miałaś Naser, za sobą Paulino. Jaka była taktyka? - Wiedziałam, że to są raczej dwie najmocniejsze zawodniczki, które będą się biły o złoto i srebro. Jednocześnie wiedziałam, że brąz jest w zasięgu. Miałam też nadzieję, że nawiążę z nimi walkę, ale wiedziałam po półfinałach, że są bardzo, bardzo mocne. I chciałam pobiec swoje, bo widziałam, że Naser poszła w półfinale jak szalona i nie wiedziałam, czy jestem przygotowana na taki szybki bieg. A też wiedziałam, że biegną za mną szybkie dziewczyny, mogą również pobiec jak szalone, więc miałam przekonanie, że trzeba zostawić siły na końcówkę. Ze zdrowiem już było okay? - Owszem, wcześniej miałam problemy, ale wynikały one ze stresu i tego, że na początku miałam tutaj problemy ze snem, bo było bardzo gorąco. A gdy już wszystko sobie ustabilizowałam, po kilku dniach zaczęło być lepiej. Był moment, gdy Paulino mijała cię przed dwusetnym metrem. To nie spowodowało jakiegoś rodzaju usztywnienia? - Zupełnie nie. Myślę, że to dało mi siły, bo wiedziałam, że newralgiczny moment mam między 200-300 metrem, więc pamiętałam, że w półfinałach właśnie tam dałam plamę, bo nikogo nie widziałam i szarpnęłam na końcówce. Tutaj chciałam się jej przytrzymać jak najdłużej i myślę, że tak właśnie się stało. Nie znam jeszcze swoich międzyczasów, ale myślę, że były bardzo dobre. I gdyby nie warunki, gdyby bieżnia była sucha i byłoby trochę cieplej, to uważam, że padłby rekord życiowy. Pomimo tego, że w nogach już miałam dwa ciężkie biegi. Jak to jest uratować honor polskiej lekkoatletyki? - Aż tak bym tego nie nazywała. Myślę, że kibice jednak muszą nam dać trochę, nie wiem jak to nazwać... Myślę, że nasze występy tak naprawdę nie były takie złe. Ewa Swoboda zajęła 9. miejsce, Pia Skrzyszowska także 9. miejsce, a to jest oczywiście sprint. Było parę finałów w biegach wytrzymałościowych. To są igrzyska olimpijskie, tutaj wszyscy są świetnie przygotowani i myślę, że niejedna z gwiazd też dała wtopę. Poziom jest megawysoki, rywalizujemy z najlepszymi na świecie. Dlatego uważam, że sam przyjazd i startowanie tutaj to już jest ogromny zaszczyt. Można się było tego spodziewać, że po Tokio, gdzie mieliśmy ogromne sukcesy, ten zastój musi przyjść. Bo tak naprawdę nie da się biegać, rzucać czy skakać przez parę lat na najwyższym poziomie. Uważam, że żaden organizm by tego nie wytrzymał. Ten medal komu dedykujesz? - Nie wiem, czy komuś go dedykuję. Myślę, że przede wszystkim chciałabym podziękować trenerowi i fizjoterapeucie. Myślę, że zdobyliśmy go razem, wspólnie robimy super robotę. Mam nadzieję, że też już nikt nie będzie podważał naszych decyzji, bo uważam, co widać, że podejmujemy słuszne posunięcia. My nie chcemy źle, ja bardzo bym chciała biegać sztafety, ale czasami coś trzeba poświęcić. Mam nadzieję, że harmonogram na następnych mistrzostwach świata, Europy czy igrzyskach pozwoli mi na bieganie w drużynie. Sądzę, że jest on do wypracowania, a póki co podlega wątpliwości, czy jest dobrze ułożony. No ale tak tutaj było i po prostu musiałam się skupić na sobie, ale tak jak mówię, mam nadzieję, że nikt nie będzie podważał naszych decyzji, bo wszystko to robimy po to, żeby forma była jak najwyższa i żeby osiągać najwyższe cele. Krótko przed finałem zaczął padać rzęsisty deszcz na stadionie. Gdzie wtedy byłaś i co sobie wymyślałaś? - Byłam na stadionie rozgrzewkowym. I to był mój jedyny problem, bo wiedziałam, że im trudniejsze warunki, tym lepiej sobie poradzę, a któraś z zawodniczek też może odpaść. Do kogo pobiegłaś na trybunę? - Między innymi do polskich kibiców, bo wielu ich widziałam, więc jest mi bardzo miło, że tak dużo rodaków mi kibicowało. Ale też była moja rodzina, był Konrad (Bukowiecki - przyp.), trener oraz mój tata i siostra, więc byłam wzruszona, że mogłam ich zobaczyć i razem świętować sukces. Na tobie ciążyła duża presja? - Dzisiaj już zupełnie nie, szczerze mówiąc dużo bardziej stresowałam się w eliminacjach. Choć myślę, że najbardziej w półfinale, bo to właśnie półfinały są najbardziej stresujące, a dzisiaj to była już dla mnie nagroda. I byłam z siebie bardzo dumna, że weszłam do finału i co by się nie wydarzyło, ja już byłam z siebie zadowolona, że tu doszłam i jaką drogę przeszłam. Pojawiła się łezka na mecie? - Myślę, że na mecie nie, najpierw było po prostu duże szczęście. Dopiero później, gdy zobaczyłam rodzinę i tatę, bo mamy akurat nie było, to z nimi trochę przeżywałam i zaczęłam płakać. Jest to dla mnie ogromny sukces i nie wstydzę się tego, że płaczę, bo dla mnie jest to duże wzruszenie. Jesteś jedną z największych polskich lekkoatletek, tyle medali na twoim koncie. Jak ty się z tym czujesz? - Kompletnie tak o sobie nie myślę. Mi się wydaje, że jestem taką samą dziewczyną, jaką byłam parę lat temu. Aczkolwiek czasami do mnie dociera, że faktycznie mam duże sukcesy. Konrad się ze mnie śmieje, że nie wiem, co osiągnęłam, bo tak naprawdę zdobywam medale globalnych imprez w sprincie. Fakt, to jest duże osiągnięcie. Rzeczywiście, ja tak jakoś o sobie nie myślę na co dzień. Niemniej jestem z siebie po prostu bardzo dumna i myślę, że nigdy by mi się nie śniło, że zdobędę medal na 400 metrów indywidualnie. Jakieś większe deklaracje odnośnie przyszłości teraz od ciebie usłyszymy? - Nie. Po pierwsze ja nie lubię deklarować, cztery lata w sporcie to jest ogrom czasu i wszystko może się wydarzyć. Jak wiemy, w sporcie nie ma pewności, choć ja bym chciała oczywiście biegać jeszcze przez wiele lat, ale wiele różnych rzeczy może się wydarzyć. Natomiast myślę, że przyszły rok będzie dla mnie trochę luźniejszy. I nie wiem, czy w ogóle będę biegać 400 metrów, bo z tego co już rozmawiałam z trenerem, będziemy się skupiać na tym, żeby przesunąć się szybkościowo i może skupić się trochę na 200 m. Wszystko po to, aby potem przesunąć granicę na 400 metrów. Tak że zobaczymy, ale myślę, że jednak przyszły rok będzie musiał być trochę luźniejszy, bo nie da się przez tyle lat biegać na takim poziomie. Chciałabym być zdrowa przez wiele lat, więc któryś sezon będziemy musieli troszkę spisać na straty. - Po rozmowach z psychologami i z innymi ludźmi uważam, że rok po igrzyskach jest bardzo ciężki. Presja w tym roku była bardzo duża, podobnie jak ogrom wykonanej pracy. Dlatego pewnie trzeba będzie się zregenerować, by nie dopuścić do kontuzji czy innych rzeczy. Natalia, czego dowiedziałaś się o sobie w tym roku, gdy ukoronowaniem jest właśnie wywalczony indywidualny medal igrzysk olimpijskich? - Na pewno dowiedziałam się, że jestem zawodniczką kompletną, że potrafię podołać presji, że osiągam rzeczy, o których nigdy bym tak naprawdę nie śniła oraz tego, że nie ma rzeczy niemożliwych. Właśnie, czy zaskoczyłaś samą siebie utrzymaniem tak wysokiego poziomu przez cały sezon? - Nie, zupełnie nie. Nie bałam się, że nie utrzymam formy, bo wiem jak trenowałam, czyli bardzo, bardzo ciężko. Bardziej mnie zaskoczyło to, że na przykład w Rzymie pobiegłam 48.98, bo tam zupełnie nie spodziewałam się takiego wyniku. Myślę, że to był po prostu bieg życia. I choć nie byłam na tyle wtedy przygotowana, to bieg tak się ułożył, że tyle musiałam pobiec, aby wygrać. A tak naprawdę wiedziałam, że to tutaj będę w najwyższej formie, bo wiem, jak trenowałam. Nie schodziłam z treningów i to był nasz cel, żeby do Paryża przywieźć najwyższą formę. Rozmawiał i notował: Artur Gac, Tomasz Kalemba - Paryż