Artur Gac, Interia: Co dla polskiego chodu oznacza decyzja Łukasza Niedziałka o zawieszeniu kariery, a póki co, de facto, o odejściu z tego sportu? Grzegorz Sudoł, wicemistrz Europy i brązowy medalista MŚ: - To przede wszystkim wielka strata dla tej dyscypliny. Mówimy o zawodniku, który w poprzednich latach zdobywał medale mistrzostw Europy w juniorskich grupach. I dość płynnie przeszedł do kategorii seniorskiej, gdzie początki zapowiadały się bardzo ciekawie. Co prawda Łukasz miał trochę problem z kwestią związaną z dyscypliną oraz niejednokrotnie pewnymi dziwnymi zachowaniami na trasie, z czym nawet sam się spotkałem. Niemniej uważam, że przy trenerze, który potrafiłby okiełznać w nim te rzeczy i odpowiednio go poprowadzić, mógłby jeszcze wiele wyciągnąć ze swojego potencjału. Na pewno tak szybko chodzących zawodników, szczególnie w kategorii młodzieżowców i juniorów, nie mieliśmy w ostatnich latach. Tym większa szkoda, że Łukasz podjął taką decyzję. Myślałem, że na nadchodzących igrzyskach, a już na pewno na kolejnych, można by było liczyć na jego apogeum, jeśli chodzi o wynik sportowy. Szczególnie na dystansach krótkich, czyli na 10 kilometrów. Bardzo by się przydał chociażby do nowej sztafety, czyli miksta wprowadzonego w Paryżu. Od razu muszę dopytać o problem Łukasza Niedziałka związany z dyscypliną oraz, jak to ująłeś, dziwnymi zachowaniami na trasie. Co konkretnie masz na myśli? - Zaznaczę, że z Łukaszem nigdy bezpośrednio nie pracowałem, ale widziałem pewne historie z reprezentacji, w moim pierwszym roku po zakończeniu kariery. Pamiętam start Łukasza w Podiebradach. Jeśli się nie mylę, szedł bodajże na drugim miejscu, chyba nawet na rekord życiowy i rekord Polski. Dopingowałem go, żeby zasuwał, a on mi macha rękami, że to nie ten dzień, nie jego dzień... Takich rzeczy nie robi się w trakcie zawodów. Czy inna sytuacja, jak schodzenie z trasy na halowych mistrzostwach Polski, a później wchodzenie z powrotem na trasę. Albo kolejna scena, pojechał na młodzieżowe mistrzostwa Europy, praktycznie doszedł grupę, która była na pozycjach medalowych i nagle zszedł z trasy. To były dla mnie zachowania niezrozumiałe, jeśli mowa o zawodniku, który naprawdę był dobry. Ja wiem, że każdy chce wygrywać i ma ambicje, z którymi staje na starcie, ale to były zachowania, które bardzo mi się nie podobały. Zresztą czasem i bezpośrednio wyrażałem swoje zdanie wobec Łukasza, co nie zawsze przyjmował ze zrozumieniem i poczuciem, że robię to z troski, tylko jakbym wyrażał pretensje. Niemniej absolutnie nie można mu odmówić talentu, to chłopak chodzący bardzo ładnie, a przy tym szybko. Być może było tak, co wcale nie jest rzadką sytuacją w sporcie, że osoby z zewnątrz, ale pozostające w jego bliskim otoczeniu, nawet bardziej niż sam Łukasz formułowały oczekiwania, widząc jego możliwości. Tymczasem sam Łukasz chyba zupełnie inaczej definiował swoje podejście, co wybrzmiało ze słów wypowiedzianych w tekście Tomasza Kalemby w Interii. "Podążam za głosem własnego rozsądku, a nie za głosem tłumu, który krzyczy: trenuj! Wolę żyć po swojemu". Tak wytłumaczył fakt, że z powodu braku wyników i finansowania, postanowił spełnić marzenie o wstąpieniu w szeregi wojska. - Od razu wejdę ci w słowo. Fakt faktem, że Łukasz bardzo szybko przeszedł do startów, gdy już jako młodzik zaczął się wybijać, bijąc rekordy Polski. Czasami dzieje się też tak, że zbyt szybka specjalizacja, a wraz z nią od razu pojawiająca się presja, może powodować, że młody człowiek szybciej się wypala. A ostatnio sądzę, że bardzo duże nadzieje pokładał we współpracy z Robertem Korzeniowskim, by na końcu być nią bardzo zawiedzionym. A wręcz rozczarowanym. I, moim zdaniem, to był gwóźdź do trumny, który przełożył się na podjęcie takiej decyzji. Jest jeszcze jeden fragment w tym materiale, mocno zbieżny z tym, co już zacytowałem. A mianowicie chód chyba nie był w życiu Łukasza czymś, czemu chciałby poświęcić wszystko. "Nie chcę, by pojawiły się kontrowersje, ale trzymałem się chodu, bo nawet nieźle mi to wychodziło. Nie będę nikogo na siłę przekonywał, że to atrakcyjna konkurencja. Ma swoje plusy, ale ma też wiele minusów" - powiedział. - Ale oczywiście, w tych zdaniach jest masa prawdy. Chód sportowy jest ciężką konkurencją lekkoatletyczną. Są tam dyskwalifikacje i sędziowie, którzy subiektywnie oceniają pewne sytuacje. Sam niejednokrotnie się o tym przekonałem, mając taki odbiór, że zostałem na trasie skrzywdzony. Chociażby w Helsinkach, gdzie sędzia skonsultował sprawę z włoskim trenerem, po czym wypisał mi wniosek, a całość zarejestrowały nawet kamery. I wiele, wiele innych rzeczy. Wiadomo, że jest to dyscyplina długa, ciężka do trenowania. Jednocześnie uważam, że gdyby Łukasz wytrzymał jeszcze rok lub dwa w tym reżimie, to może wszystko mocno by się zmieniło, bo ten chłopak bardzo szybko chodził 10 km. I teraz pod niego są te zmiany na igrzyskach, jak 11 km przypadające na facetów w mikście. To byłoby dla niego też łatwiejsze do treningu niż żyłowanie się pod "dwudziestkę". Dlatego być może brakło tego "zapalnika". Czy dzisiaj Łukasz ma konkretny pomysł na dalsze życie? No bo pójście do wojska wiąże się z tym, że na początku jesteś, przepraszam za słowo, jak "krawężnik", który zaczyna od zera. To nie jest zespół sportowy, gdzie trenujesz i jesteś oddelegowany do poświęcania się profesjonalnym zajęciom. Ale może zawsze chciał być w służbach mundurowych i to go pociągało? Tak twierdzi sam Łukasz. - Mnie to trudno oceniać, bo sam z nim o tym nie rozmawiałem. Natomiast masz dużo racji, wszyscy widzieli w Łukaszu mistrza, a to wiąże się z presją ze strony otoczenia. Może to, co twierdzi Łukasz, jest w jakimś stopniu chęcią wmówienia samemu sobie, że wcale do końca nie chciał się poświęcać chodowi, aby mniej wyrzucać sobie, że w takim momencie i młodym wieku postanowił wywrócić swoje życie do góry nogami. Niewątpliwie w chodzie sportowym jest bardzo ciężko pod względem zarobkowym, choć Łukasz przez chwilę i tak był w dobrej sytuacji, bo był objęty programem ministerialnym Team100. To jednak kropla w morzu potrzeb, bo jeśli w naszej dyscyplinie nie jesteś w topie, to do tego dokładasz. A nie wszystkich na to stać i nie każdego to bawi. Ja wiem sam, z własnego doświadczenia, że gdyby w pewnym momencie nie sponsorzy, to być może też bym nie przetrwał do swoich najlepszych lat, gdy zacząłem zdobywać medale. One przychodzą bowiem w wieku 30-35 lat, wtedy wytrzymałość ma swoją kulminację. Ale żeby tam się znaleźć i do tego momentu wytrwać, to musisz mieć za co żyć. Pamiętam rozmowę z Dawidem Tomalą, gdy opowiadał mi, że on też już dawno temu kończył karierę, a ja przekonywałem go, żeby tego nie robił. Mówił mi mniej więcej tak: "słuchaj, ja muszę nalać paliwa, chciałbym opłacić ubezpieczenie auta, a w ogóle to chciałbym, żeby było mnie stać na przyzwoity samochód. A do tego chciałbym zabrać dziewczynę do kina, czy na kolację i musze skądś na to pozyskać pieniądze. Jeśli nie dostanę ich od rodziców, a nie mam stypendium, to jestem w patowej sytuacji". I co ty na to? Trochę zaczyna być wstyd tym ludziom, bo dzisiaj jeśli nawet idziesz pracować na kasę do sklepu - z pełnym szacunkiem do ekspedientów - to musisz zarobić minimalną krajową. A tu dostaniesz stypendium na poziomie 1500 zł, bo takie są kwoty za finałowe miejsca w mistrzostwach Europy. To jest jakiś żart. Po prostu żart! Więc gdzie tutaj jest motywacja dla sportowca, który już nie jest nastolatkiem, a potrzebuje kilku lat, by dojść do wyników? Bo jeśli na mistrzostwach Europy zajmujesz szóste lub ósme miejsce, to nie stać cię nawet opłacić akademika na uczelni. A gdzie życie? To wielki problem sportu, że w dyscyplinach niemedialnych nierzadko doinwestowujemy sportowców dopiero w momencie, gdy wbrew wszystkiemu po latach wyrzeczeń, gdy po drodze dziesięć razy ważą decyzję czy kończyć ze sportem, dochodzą do wielkiego sukcesu. - Wiele razy rozmawiałem na ten temat i doskonale wiem, że nie jest to tylko moje zdanie. My w Polsce, w wielu przypadkach, mamy odwróconą piramidę finansowania sportu. Ci, co są na szczycie, typu mistrz świata i olimpijski, mają takie zabezpieczenie w każdej postaci, że nie brakuje im dosłownie niczego. Oczywiście są jeszcze mniej medialne dyscypliny, w których aż takich rarytasów nie ma, ale stypendia na poziomie 5-6 tysięcy złotych już gwarantują konkretny, comiesięczny zastrzyk gotówki. Oczywiście ciągle nieadekwatne do tego, ile musiałeś do tej pory włożyć, ale już pozwalają ci normalnie żyć. Najbardziej boli mnie brak dofinansowania sportu wśród dzieci i młodzieży, ale także w newralgicznym okresie przejścia z wieku juniora do seniora, gdy nie każdy jest w stanie od razu wbić się do czołówki. Ja osobiście uważam, że gdy pojawia się wsparcie od spółek skarbu państwa, to lepiej byłoby rozłożyć te fundusze na ośmiu pretendentów do finału olimpijskiego dając każdemu po 4-5 tysięcy złotych, niż pakować całą kwotę w jednego zawodnika, który już ma większy dostęp do szerszego strumienia pieniędzy z racji medalu mistrzostw świata. Polskie związki też mogłyby bardziej hojnie nagradzać stypendiami. Żeby daleko nie szukać, mam świetny przykład. Olga Niedziałek. Siostra Łukasza Niedziałka zajęła w ubiegłym roku 8. miejsce na mistrzostwach świata. - I wiesz, że nie ma prawa do stypendium? A to dlatego, że 35 km nie jest już dystansem olimpijskim. Jest to chore. Powiem jeszcze raz: chore! Taka Olga powinna dostać stypendium z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, bo w Budapeszcie wywalczyła punkty za tę lokatę. Tu wróćmy do Łukasza, który wybrał karierę w wojsku. - Tam może mieć około 4,5 tysiąca złotych. Ile osób już ze mną w ten sposób rozmawiało, że wolą pójść do wojska, bo mają tam pewną pensję, do tego dodatki, szybszą emeryturę i święty spokój. A alternatywą jest zapierdzielanie w sporcie, gdzie nie masz żadnej gwarancji lub małą, że w końcu osiągniesz wyniki, które poprawią twój byt. Do tego nieodzowną częścią wyczynowego sportu są kontuzje, które też mogą wszystko zniweczyć, w dodatku trzeba je przepracować mentalnie. Non stop jakieś schody i dylematy. I teraz mamy chłopaka, 24-latka, który stanął przed takim dylematem. Wcale mu się nie dziwię, że tak zdecydował. Tylko szkoda, że tracimy takich sportowców. Nad tym szczerze ubolewam, bo bardzo lubię Łukasza i uważam, że ma ogromny talent. Może ktoś odpowiedni jeszcze z nim nie porozmawiał i nie pomógł mu rozwiać największych wątpliwości oraz przepędzić pesymizmu. Takie tematy trzeba przegadać, bo jest szansa jest przepracować. Ale może też odpowiedzialnie spojrzał na to tak, że nie zakwalifikuje się na najbliższe igrzyska w Paryżu, a w czekaniu przez kolejne cztery lata nie widzi perspektyw. Grzegorz Tomala dla Interii: Gdybym coś takiego powiedział Dawidowi, to jako trener już bym nie istniał Napomknąłeś już, że Niedziałek zapewne bardzo duże nadzieje pokładał we współpracy z Robertem Korzeniowskim, by na końcu być nią wręcz rozczarowanym. Gdybyś miał ocenić, co bardziej przechyliło szalę w tej złożonej decyzji, to jak rozłożyłbyś proporcje? - Zaasekuruję się na wstępie, że będzie to mój domysł i ocena wyciągnięta z obserwacji, bo nie rozmawiałem z Łukaszem na ten temat. Natomiast patrząc na wszystko z boku uważam, że złożył się na to cały "mix", czyli z jednej strony finansowanie i dopłaty do zgrupowań, przy czym mnóstwo zawodników w tym sporcie ma tak samo. Tylko być może Łukasz już dłużej tego nie wytrzymał. Natomiast nie mam wątpliwości, że w bardzo dużej mierze wszystko to, co wydarzyło się w ostatnim roku przy Robercie Korzeniowskim na stanowisku trenera kadry, mogło bardzo mocno wpłynąć na jego posunięcie. Przecież jeśli taki młody chłopak słyszy od mistrza olimpijskiego ni mniej ni więcej to, że podchodzi nieprofesjonalnie, a w zasadzie to się nie nadaje, to co może poczuć? Wiem, że tam nie było odpowiedniej komunikacji, ale z Robertem komunikacja jest ciężka. Sam byłem z nim w relacji zawodnik-trener i wiem, że to nie jest łatwe. Może Łukasz nie miał na tyle charyzmy, żeby pewne kwestie chcieć przedyskutować i postawić się Robertowi. Nie wiem, może inna forma narracji przyniosłaby pożądany skutek. A zamiast tego czuł się coraz bardziej dobity, aż pojawił się ten finalny, wspomniany już gwóźdź do trumny. Wiesz, jak szalenie trudno jest zmierzyć się z taką opinią, jak ta Roberta? Chyba się domyślam, co masz na myśli. Mówimy o absolutnie wybitnym sportowcu, ze wszech miar szanowanym i poważanym. - Otóż to. Jeśli zatem ktoś taki, czterokrotny mistrz olimpijski, zakomunikuje opinii publicznej, że jeden czy drugi sportowiec ma deficyty jeśli chodzi o podejście do zawodowego sportu, to jak zachowa się odbiorca tych treści? Przyjmie je za pewnik. A jak poczuje się, skoro głównie o Łukaszu rozmawiamy, taki 24-latek? To jest gwóźdź, który sportowo niejako cię krzyżuje. I przecież są dalsze konsekwencje tego typu słów. Idzie taki zawodnik do sponsora, nie przemawia za nim jeszcze wielki wynik, a tu już usłyszał publicznie wyrażoną srogą ocenę od mistrza Korzeniowskiego. No przecież to absolutnie nie pomaga, potencjalny partner nie ma ochoty ponieść niepotrzebnego ryzyka i problemy sportowca się piętrzą. Zastanawiam się, czy może Robert tego aż tak kompleksowo nie przemyślał? Jak już parokrotnie mówiłem i teraz też podkreślę: jako sportowiec był fantastycznym zawodnikiem, chylę przed nim czoła, mnie nawet nie udało zbliżyć się do takich wyników. Ma niełatwy charakter, jest trochę narcystyczny i egoistyczny, przy czym wszystkie te cechy były super, gdy sam startował i ogromnie go premiowały. Między innymi też dlatego doszedł do takiego mistrzostwa, bo potrafił wszystko co najlepsze ciągnąć do siebie, wykorzystując każdą możliwą rzecz, aby stawać się coraz lepszą osobą, odjeżdżać innym i osiągnąć gigantyczny sukces. Jednak w roli trenera te cechy kompletnie się nie sprawdzają, tutaj trzeba postępować dokładnie odwrotnie, perspektywa powinna zmienić się diametralnie. Musisz być zawsze za swoim zawodnikiem i ty musisz poświęcać się dla niego. Poza tym musisz każdego dobrze rozpoznać z charakteru, jednego częściej przytulić, a drugiego opieprzyć. A nader wszystko musi wytworzyć się mocna więź zaufania. Dlatego nie ma przypadku w tym, że mnóstwo wybitnych zawodników nigdy nie zostało dobrymi trenerami. Oczywiście nie jest to regułą, ale takie przykłady można mnożyć. Robert dobrze zaczął, pamiętam konferencję i inne aktywności, które były fajnie odebrane, już abstrahując od tego, że wychodzisz i w 80 procentach mówisz o sobie. W każdym razie sam zamysł i inne kwestie były dobre. Kadra ruszyła, ewidentnie, a Kasia Zdziebło początkowo była zachwycona perspektywą stałej pracy z kimś, komu była wdzięczna za bliskie konsultacje przed MŚ w Eugene w 2022 roku, gdzie wywalczyła dwa srebrne medale. - Owszem, na początku nie można było mieć większego kredytu zaufania od tego, który dostał Robert ze strony związku. Przecież jeśli wielokrotny mistrz olimpijski przejmuje kadrę, to generalnie praktycznie nikt niczego mu nie odmawia. W sumie nawet każdy bał się mu odmówić, bo gdyby coś nie wyszło, to wina spadłaby na tych, którzy zablokowali jego koncepcję. Więc punkt wyjścia był mega, ale można ocenić, jak to niestety wyszło, gdy zawodnicy zaczęli się odwracać od trenera, a później wybrzmiewały bardzo dobitne komentarze, które czytałem w mediach i słyszałem od zawodników. Sam przy okazji otrzymywałem pytania, jak to było, gdy ja pracowałem z Robertem, ale to wszystko już pozostawię dla siebie. Skoro zaś Łukasz podjął taką decyzję, to oceniam, że ostatni rok bardzo mocno go dobił. Rozmawiał: Artur Gac