Dzień wcześniej na konferencji prasowej zawodniczka szczecińskiego MKL mówiła, że pokonanie przez nią wysokości 4,60 to minimum. Dodała, że będzie się modlić o dobrą pogodę - ciepło, brak wiatru i deszczu, a doping publiczności z pewnością jej pomoże. - Wszystko było, tylko wyniku nie ma - przyznała łamiącym się głosem Pyrek, która dotychczas zawsze wygrywała na szczecińskim stadionie. Tym razem miała pecha w pierwszej próbie. - Nigdy w życiu taka sytuacja nie przydarzyła mi się. Jedna ręka nie wytrzymała uchwytu, puściłam tyczkę, a drugą ręką nie byłam w stanie jej utrzymać. W czasie skoku nie wiedziałam co się stało. Wiem, że wykonałam jakąś akrobatyczną figurę, ale dokładnie co to w ogóle było? Trener mi potem wyjaśnił, że gdy puściła mi jedna ręka, tyczka całą energią uderzyła w drugą. Pewnie będę miała potężnego siniaka. Kolejnych prób nie wykonałam dobrze technicznie, bo ręka bolała, a do tego bałam się, że znów się powtórzy sytuacja z pierwszej próby - powiedziała srebrna medalistka z Berlina. Konkurs wygrała wynikiem 4,70 mistrzyni świata Anna Rogowska (SKLA Sopot). Jak wyjaśniła, "atak na rekord Polski był ukłonem w stronę publiczności, która mi bardzo pomagała podczas każdej próby. Dobrze mi się skakało do momentu, gdy pokonałam wysokość 4,70. Potem zrobiło się zimno".