Ten sezon miał być dla Pawła Fajdka wyjątkowy. W końcu bez problemu przepracował okres przygotowań i młot znowu latał bardzo daleko. Na treningach potrafił rzucać grubo poza granicę 80 metrów, a przecież nie był jeszcze w szczycie formy. Wszystko układało się doskonale aż do dramatu rodzinnego, jaki przeżył nasz pięciokrotny mistrz świata. Po śmierci ojca trudno było się Fajdkowi otrząsnąć. Zresztą do tej pory - co nie dziwi - ma problem z tym, by pogodzić się z odejściem tak bliskiej i kochanej osoby. Rywal polskiego mistrza olimpijskiego kończy karierę. Tuż po złocie w Paryżu Paweł Fajdek: to był najtrudniejszy okres w moim życiu Po śmierci ojca nasz lekkoatleta stracił wiele tygodni treningu, a potem zaczęła się walka z czasem. Na igrzyska olimpijskie w Paryżu przygotował niesamowitą moc, ale najwyraźniej zabrakło jeszcze czasu, by wszystko zgrać z techniką. Zakończenie sezonu dało jednak nadzieję na to, że w przyszłym sezonie może być pięknie. W Zagrzebiu Fajdek - po raz pierwszy w karierze - wygrał z Ethanem Katzbergiem, który jest obecnie królem rzutu młotem. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Dla ciebie to chyba całkiem niezłe zakończenie sezonu. Uzyskałeś jeden z najlepszych swoich wyników w tym rok, a do tego pokonałeś Ethana Katzberga. Co poczułeś po ostatnim rzucie? Ulgę, że to już koniec? Paweł Fajdek: - Na pewno, bo to był bardzo długi sezon. Ten start też pojawił się na ostatnią chwilę, bo wcześniej nie był planowany. I tak po igrzyskach zrobił nam się jeszcze dodatkowy miesiąc startów. To były fajne zawody. Na luzie. Pośmialiśmy się. I w końcu udało mi się pokonać Ethana Katzberga. I to był chyba najbardziej pozytywny element tych zawodów. To ma dla ciebie duże mentalne znaczenie, bo przecież mistrz olimpijski i mistrz świata w kilkunastu ostatnich miesiącach był nieosiągalny? - Nigdy wcześniej z nim nie wygrałem. To był mój pierwszy raz. Dwa lata temu, kiedy wskoczył na ten wyższy poziom, to ja akurat byłem chorowity i nie miałem szans nawiązać z nim rywalizacji, choć jeszcze wtedy nie rzucał tak daleko. W tym roku byłem dwa razy blisko pokonania go, ale nie udawało się. Aż do teraz. To był koniec sezonu, więc każdy z nas był w wakacyjnej formie, ale jednak Mychajło Kochan zrobił życiówkę, a ja uzyskałem jeden z lepszych wyników w roku. Nie ukrywam, że jestem zadowolony z tego startu. Trudno jest się zmobilizować w sytuacji, kiedy impreza główna jest już za wami? - Chciałem startować jak najdłużej, bo jednak w przyszłym roku będziemy mieli bardzo długi sezon zwieńczony mistrzostwami świata w Tokio w drugiej połowie września. Trzeba będzie zatem długo trenować i startować. Mimo wieku i zmęczenia to jednak jeszcze pokazuję, że mogę daleko rzucać i dobrze się przy tym bawić. Zobaczymy, jak wyjdą nam przygotowania do kolejnego sezonu. Widać jednak po Zagrzebiu, że wrzesień wcale nie musi być ze słabymi wynikami. Wspomniałeś o wieku. Czujesz się już mocno wyeksploatowany i zmęczony, czy jeszcze nie jest z tobą tak źle? - Na pewno w przyszłym sezonie będę zaczynał z inną bazą. Dwa lata temu męczyły mnie choroby i trudno było trenować. W tym roku wyglądało to wszystko o wiele lepiej. Była systematyczność i regularność. Sezon nie był taki, jaki chciałem, żeby był, ale wykonana praca nie pójdzie na marne. Ten trening będzie procentował w kolejnym roku. Pozwoli mi wejść na wyższy poziom. Trzeba będzie rzucić 82-83 metry i celować w Tokio pod koniec września. Ten sezon pokazał, że we wrześniu dzieją się dziwne rzeczy i różnie ludzie wyglądają. Mnie też już bolało wszystko, ale chciałem jeszcze wystartować w Zagrzebiu. W twoim wypadku rzucanie po 82-83 metry wciąż jest jeszcze możliwe? - Myślę, że tak. W tym roku też była taka możliwość. Zwłaszcza do maja. Na treningach pojawiały się takie wyniki, które zwiastowały, że będę rzucał bardzo daleko. Sezon jednak potoczył się inaczej. Musiałem sobie poradzić z dużym obciążeniem i to miało ogromny wpływ na formę i dalsze przygotowania. W pewnym momencie zaczęła się gonitwa za straconym czasem i pojawiło się napięcie związane z igrzyskami. Chciałem, by było znacznie lepiej. To jednak już jest przeszłość. Przede mną kolejny sezon. Ważne, żeby odpocząć. Krzywdy sobie w tym roku nie zrobiłem, więc nie ma co narzekać. Jestem zdrowy i będziemy to pielęgnować i starać się wyjść na wyższy poziom. Trener bardzo by chciał, żebym odzyskał dla niego rekord Polski. Będę musiał zatem rzucać daleko. Śmierć ojca spowodowała, że pojawiły się myśli o tym, by jednak odpuścić sezon, czy raczej wiedziałeś, że właśnie poprzez sport wrócisz do równowagi? - Na pewno to, co się stało, miało wielki wpływ na proces treningowy. Odeszło mi kilka tygodni zajęć. Do tego to był początek sezonu, a zatem intensywny czas, jeśli chodzi o starty. W momencie, kiedy w końcu byłem w stanie wrócić do sportu, to nie miałem już czasu na trening, bo akurat przyszły starty. Stąd kilka słabych konkursów. Pod koniec czerwca pojawiło się kilka pozytywnych występów, które dały nadzieję przed igrzyskami. Za pięć dwunasta pojawiły się też obiecujące wyniki. Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie wszystko poukładać tak, żeby było dobrze. I po prostu olimpijski konkurs mi nie wyszedł. Mam tego świadomość. Powinno być lepiej i powinienem mieć ten medal. W Paryżu byłeś bardzo szybki w kole. Dawno tak się nie obracałeś. To chyba zwiastuje, że w kolejnym roku będzie dobrze. - Udało się zbudować moc na igrzyska, która jednak w końcowym efekcie przeszkodziła mi. Gdybym miał tydzień lud dwa na okiełznanie tego, to na pewno byłoby lepiej. Taki jednak jest sport. Mamy sztywny termin i na ten czas trzeba być gotowym. Dla mnie ten sezon wiele znaczył. Pomimo tych wszystkich przeciwności w miarę szybko wróciłem do sportu. Teraz będę miał czas na to, by sobie to wszystko poukładać. Właśnie zaczynam wakacje. W niedzielę babcia obchodzi 100. urodziny. Zaczynam zatem od pozytywnych emocji i mam nadzieję, że w takim klimacie będą przebiegały te wakacje. Teraz mam dwa miesiące na reset głowy. Chcę w dobrym humorze wrócić do pracy. Trzeba będzie mądrze do niego podejść, bo sezon będzie bardzo długi. Jednym słowem jeszcze nie skreślamy Pawła Fajdka z walki o miejsca na podium dużych imprez? - Trudno chyba mówić w moim wypadku o braku możliwości, bo do medalu olimpijskiego zabrakło mi 59 centymetrów. W czasie mistrzostw Europy w Rzymie byłem z kolei świeżo po tych trudnych wydarzeniach w moim życiu. Sezon pokazywał jednak, że potrafię wygrywać i zajmować miejsca na podium. Jestem dobrej myśli. To był najtrudniejszy sezon w twojej karierze? - To był najtrudniejszy dla mnie sezon, ale też najtrudniejszy okres w życiu. Oczywiście nigdy nie ma dobrego czasu na takie sytuacje. Trzeba to teraz przegryźć i rozliczyć w głowie. Muszę teraz spokojnie przeżyć tę żałobę. I tyle. Nie mogę ciągle tym żyć. Mam rodzinę i muszę się też nią zająć. Czasu już nie cofnę. Mam trenera, który we mnie wierzy i chce, żebyśmy jeszcze poszaleli. Wrócę zatem z nową kartką do zapisania i może zrobię jeszcze wielkie rzeczy. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport