W sobotę byliśmy widzami jednego z najjaśniejszych promyków tych mistrzostw. Po fantastycznym konkursie skoku wzwyż złoty medal wywalczyła największa faworytka w wąziutkiej kadrze naszych wschodnich sąsiadów, 20-letnia Jarosława Mahuczich. Brązowa medalistka olimpijska z Tokio współtworzyła widowisko, które przeszło do historii z racji toczącej się równolegle wojny w Ukrainie, prowadzonej przez Federację Rosyjską. Strój trzeba było szybko wyprać i przekazać kolejnej zawodniczce Żadne inne słowa, ani narodowy hymn, nie wybrzmiały w hali Stark Arena tak mocno, jak wszystko to, co wiązało się z sukcesem młodziutkiej, a już utytułowanej Ukrainki. Całą grupą pokazały niezwykłą siłę mentalną, a ukoronowaniem tego hartu ducha był drugi medal, tym razem srebrny, wywalczony w konkursie trójskoku przez Marynę Bech-Romańczuk, która ustąpiła jedynie bijącej rekord świata Wenezuelce Yulimar Rojas. - Mieszkam od 22 lat w Polsce, po raz pierwszy wyjechałem z reprezentacją Ukrainy w takiej roli i naprawdę duma mnie rozpiera. Ostatni raz w stroju ukraińskim skakałem, gdy miałem ponad 20 lat, więc cieszę się przeogromnie - emocjonalnie reagował Wiaczesław Kaliniczenko, jeden z trzech trenerów obecnych przy kadrze w Serbii, w przeszłości skoczek o tyczce. To dzięki rozmowom z tym cenionym szkoleniowcem poznaliśmy więcej kulisów, towarzyszących przyjazdowi ukraińskiej kadry do Belgradu. - Mężczyźni bronią Ukrainy, a dziewczyny walczyły ku chwale swojej ojczyzny w Serbii. To, że udało się przyjechać tutaj dwóm innym trenerom, też jest nieoczywistą sprawą - tłumaczył nam. Prawdopodobnie jednak nie będą musieli od razu wrócić do ojczyzny, lecz dostaną możliwość pracować w spokoju na kolejne wyniki swoich podopiecznych. Otrzymali już bowiem zaproszenie, by na kilka miesięcy od razu udać się do Portugalii na zgrupowanie sportowe. - Taka pomoc społeczności światowej naprawdę cieszy. Przekonujemy się na każdym kroku, że nieobojętny jest los naszych zawodników i trenerów - dodał Kaliniczenko. O wielkim wyzwaniu logistycznym, jakim w ogóle było dotarcie na halowe mistrzostwa świata, już informowaliśmy. Zawodniczki przez kilka dób, z problemami, przemieszczały się z terytorium ogarniętej wojną Ukrainy. Dlatego o poważnych jednostkach treningowych mogły tylko pomarzyć. Teraz poznaliśmy więcej kulisów, które jeszcze bardziej pokazują, z jak szalenie niekomfortową sytuacją musiały radzić sobie reprezentantki tego kraju już na miejscu, podczas czempionatu. - Z uwagi na fakt, że dziewczyny zbierały się bardzo szybko, właściwie żadna nie zdążyła wziąć ze sobą kompletnego zestawu, czyli kolców i stroju startowego. Moja zawodniczka, skacząca o tyczce Jana Hladijczuk, poszła po zawodach szybko do pokoju, żeby wyprać strój, który pożyczyła od wieloboistki Julii Loban. A dalej jakaś jego część przeszła na Marynę i prawdopodobnie też na Jarosławę - opowiedział Kaliniczenko. Wyjechał spod Kijowa. Do Polski już nigdy nie dotrze Szkoleniowiec z bólem postanowił również opowiedzieć o tragedii, o której wiadomość dotarła do kadry, a rozegrała się w ostatnich dniach w Ukrainie. Dotyczy młodszego o trzy lata brata 37-letniego Władysława Rewenki, znanego ukraińskiego tyczkarza, który w 2002 roku wywalczył srebrny medal na mistrzostwach świata juniorów na Jamajce. - Wyjeżdżali z obwodu kijowskiego, z miasta Browary, gdzie uczyłem się w szkole sportowej i kierowali się do Polski. Chłopak jechał samochodem z żoną, teściową i czterema rasowymi psami. Ich auto zostało zaatakowane przez rosyjskich gnojów i faszystów, bo inaczej nie mogę nazwać ludzi, którzy zabijają cywilów. Brat Władysława został rozstrzelany, teściowa ranna, żona porwana i jeszcze zabili jednego psa, bo reszta uciekła - przekazał nam Kaliniczenko, a na jego twarzy rysowały się ogromne emocje. Takie same, jakie na twarzach Ukraińców przenikały się przez całe mistrzostwa. Artur Gac z Belgradu