Pomagał uciec polskiej olimpijce, zniknął bez śladu. W Białorusi groził mu łagier
Latem 2021 roku Anatol Kotau pomógł białoruskiej sprinterce Krystynie Cimanowskiej uciec do Polski z igrzysk olimpijskich w Tokio. Kilka tygodni temu Białorusin, który od kilku lat mieszkał w naszym kraju, zniknął bez śladu. Jego sprawa została nagłośniona w czasie międzynarodowej konferencji "Play the Game", poświęconej sportowemu dziennikarstwu śledczemu, jaka odbywa się w fińskim Tampere.

W skrócie
- Anatol Kotau, były białoruski urzędnik i krytyk reżimu Łukaszenki, zniknął podczas podróży służbowej w Turcji.
- Kotau był zaangażowany w pomoc białoruskim sportowcom, w tym Krystynie Cimanowskiej, która uciekła do Polski.
- Jego sprawa zwraca uwagę na represje polityczne na Białorusi i dużą liczbę więźniów politycznych.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
45-letni Anatol Kotau przez lata był członkiem administracji autokratycznego prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki. Pełnił między innymi funkcję w białoruskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz sekretarza generalnego białoruskiego Komitetu Olimpijskiego. Jako pracownik tamtejszego MSZ do 2015 roku pełnił funkcje w warszawskiej ambasadzie. Zajmował się też organizacją igrzysk europejskich w Mińsku w 2019 roku.
Po wyborach prezydenckich w 2020 roku Kotau zrezygnował z wygodnego trybu życia i stał się krytykiem Łukaszenki, twierdząc, że nie może tolerować jawnej przemocy reżimu wobec obywateli. Zakładał Białoruską Fundację Solidarności Sportowej (BSSF), organizację sportową domagającą się wolnych wyborów na Białorusi. Latem 2021 roku Anatol Kotau - jak informują dziennikarze fińskiego YLE - pomógł białoruskiej sprinterce Krystynie Cimanowskiej uciec do Polski z igrzysk olimpijskich w Tokio.
Anatol Kotau uciekł do Polski. Na Białorusi został skazany na łagier
Ta ostatecznie uzyskała polskie obywatelstwo i od kilku lat reprezentuje nasz kraj na arenie między narodowej. 28-latka razem z koleżankami ze sztafety 4x100 metrów zajęła piąte miejsce w mistrzostwach świata w Budapeszcie (2023), rok później wystąpiła w biało-czerwonych barwach w igrzyskach olimpijskich w Paryżu, a niedawno wystąpiła w finale mistrzostw świata w sztafecie w Tokio, ale tam Polki zostały zdyskwalifikowane ze błąd w strefie zmian. Cimanowska to aktualna mistrzyni Polski w biegu na 100 metrów.
Kotau stał się wrogiem reżimu Łukaszenki i przeprowadził się do Polski z żoną i dzieckiem.
W ubiegłym roku został on skazany na Białorusi na 12 lat łagru za "spisek mający na celu dokonanie zamachu stanu" i "kierowanie organizacją ekstremistyczną". Według BSSF, Kotau był poszukiwany zarówno na Białorusi, jak i w Rosji.
Zaginięcie Kotaua w Trabzonie. Miał płynąć do Rosji
Półtora miesiąca temu, 21 sierpnia, Kotau wyjechał w podróż służbową do Stambułu i zniknął. Jego rodzina i bliscy zaczęli obawiać się najgorszego.
Wczesnym popołudniem 21 sierpnia Kotau napisał wiadomość do swojej żony Anastazji, informując ją, że wylądował na lotnisku w Stambule.
Ta zapytała go, gdzie planuje się zatrzymać. Kotau obiecał powiedzieć więcej, gdy tylko pozna lokalizację swojego noclegu. Ostatni raz kontaktował się z żoną tego wieczoru, ale nigdy nie wspomniał adresu swojego hotelu. Od tamtej pory nie było od niego już żadnych wieści.
Niemiecki portal Deutsche Welle rozpoczął śledztwo w sprawie zaginięcia Kotau w sierpniu. Dziennikarz Jonathan Crane i jego kolega byli w kontakcie z tureckimi władzami, które dostarczyły niewiele dodatkowych informacji na ten temat.
Tureckie źródła podały, że Kotau przyleciał ze Stambułu do Trabzonu nad Morzem Czarnym 21 sierpnia. Tam, według władz, wsiadł na jacht płynący do Soczi w Rosji.
Kotau miał bilet na lot powrotny do Warszawy na 24 sierpnia. Nie wiadomo, dlaczego nagle miałby wyjechać do Rosji. Jak podawał portal Nasza Niwa, Kotau miał poinformować swojego pracodawcę, że potrzebuje kilku wolnych dni. Miał je wykorzystać na załatwienie "spraw prywatnych", tymczasem rodzinie mówił o służbowym wyjeździe.
W związku z całą sytuacją pojawia się coraz więcej pytań, a niewiele odpowiedzi na nie.
Znany białoruski dziennikarz Paweł Mażejka z Grodna przypomniał, że w więzieniach łukaszenkowskich nadal siedzą dziennikarze, ale też kilka tysięcy zwykłych obywateli Białorusi, których wina, według reżimu, polega na tym, że mają poglądy, chcą sprzeciwiać się przemocy, fałszowaniu wyborów, tej niesprawiedliwości, która nadal jest, trwa w Białorusi. Organizacje obrony praw człowieka szacują liczbę białoruskich więźniów politycznych na 7 tysięcy. - To jest straszna, ogromna liczba - ocenił.
Zobacz również:













