Marcin Szczepański doprowadził do wielu sukcesów Piotra Liska. Ten ma na koncie trzy medale mistrzostw świata. I wiele z halowych imprez. W 2017 roku Lisek został halowym mistrzem Europy. Prawie dwa lata temu Szczepański wziął pod swoje skrzydła Greka Emmanouila Karalisa. Razem z nim zdobył halowe wicemistrzostwo Europy i brąz halowych mistrzostw świata. W tym roku Karalis został wicemistrzem Europy na stadionie, a w Paryżu sięgnął po brązowy medal. Protest Polaków, walczyli o podium dla Anity Włodarczyk. Znamy ostateczny werdykt Marcin Szczepański: zakręciła się łezka w oku To zawodnik, który w młodszych kategoriach wiekowych rywalizował - i to z powodzeniem z Armandem Duplantisem. Który to twój medal jako trenera w dużej imprezie sportowej? - Jest ich trochę. Mam tu wszystko wypisane. W sumie 14. Z igrzysk jednak brakowało. Miałeś go zdobyć z Piotrem Liskiem, a wyszło z Grekiem Emmanouilem Karalisem. Czujesz się spełniony? - Zdecydowanie. Tego medalu brakowało mi w kolekcji. Nie udało się z Piotrkiem, to zdobyłeś olimpijski medal z "Manolo". Było wzruszenie? - Wiem, jak moi zawodnicy wyglądają na treningach. Wiedziałem, że stać ich na walkę o wysokie lokaty. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że każdy ze światowej czołówki może walczyć o dwa medale, bo złoto było niemal zarezerwowane dla Armanda Duplantisa, choć to jest sport. Zarówno Piotrek, jak i "Manolo" mogli zdobyć ten medal. Przed startem wydawało mi się, że stabilniejszy jest Piotr. W zawodach z "Manolo" jednak wychodzi demon tyczkarza. Po prosty walczy o każdy centymetr i zaczyna latać. Konkurs finałowy rozegraliśmy taktycznie. Zakończyło się to sukcesem. Dla mnie jako trenera to jest pierwszy medal igrzysk olimpijskich. "Manolo" zamknął mi moją trenerską kolekcję medalową. Patrząc na łzy wzruszenia całej rodziny Karalisa i wiedząc, ile ich to kosztowało, też mi się łezka zakręciła w oku. Ciebie opłaca Karalis, czy tamtejsza federacja? - Mam z "Manolo" prywatną umowę. Grecka federacja jest dosyć uboga. Jest mało trenerów. Cały walczą o poprawę sytuacji, ale na razie nie jest najlepiej. Karalis sam opłaca sobie wszystko. Cieszy się, kiedy federacja jest w stanie zwrócić mu za obóz. Mieszkasz w hotelu tuż obok Stade de France. Czemu nie w wiosce olimpijskiej? - Nasz związek zdecydował, że w wiosce bardziej przydadzą się fizjoterapeuci. Mam za to hotel 300 metrów od Stade de France. Myślę, że związek stara się każdemu dogodzić. Pewnie, że nie da się wszystkim pomóc, ale robią, co mogą. Czujesz się nieco niedoceniany, bo wcale nie jest głośno o tobie? - Nie. Aż tak chyba nie mam. Pracuję z najlepszymi na świecie, z wybitnymi jednostkami. Zawsze starałem się być w cieniu, bo jednak zawodnicy są w tym wszystkim najważniejsi. Kiedy osiągają sukces, to jest ich czas. Trener powinien w takim momencie stanąć z boku, nie przeszkadzać i pomagać w tych najważniejszych momentach. Od lat prowadzisz Piotra Liska, ale od dwóch lat masz też pod skrzydłami Emmanouila Karalisa. Dla ciebie ro był chyba ważny test. Z Liskiem osiągnąłeś wiele sukcesów, ale teraz trzeba było potwierdzić swoje trenerskie umiejętności. I to ci się udało z tym 24-latkiem. - Rzeczywiście. Dwa lata temu zdecydowałem się wspomóc młodszych polskich tyczkarzy. Wtedy też dołączył do nas "Manolo". Zaczęliśmy współpracować na przełomie listopada i grudnia 2022 roku. Wtedy pierwszy raz przyjechał do nas do Spały na rekonesans. Sprawdził, jak to wygląda. Okazało się, że złapaliśmy szybko wspólny język. Tata "Manolo" jeszcze dwa razy pojechał z nami na zgrupowanie przypilnować wszystkiego, a teraz już sam przebywa w Spale, gdzie się najlepiej czuje. To miejsce stało się jego drugim domem. Latamy też jednak w różne rejony świata i tam też już jeździ bez ojca. Kogo zatem prowadzisz poza tymi dwoma światowcami? - To są trzy dziewczyny i trzech chłopaków. Mam u siebie: Zofię Gaborską, Maję Chamot, Katarzynę Mirek, Filipa Kempskiego, Bartosza Marciniewicza i Eryka Fursewicza. To jest spora grupa i to wymaga wielkiej pracy. Kiedy spotykamy się, to staram się podchodzić indywidualnie. Nie jest to jednak łatwe. Bywa, że pracuję od rana niemal do nocy. Piotrek chętnie przystał na to, by "Manolo" dołączył do grupy? - Powiedziałem mu, że otrzymałem propozycję pracy z Karalisem. Oczywiście najpierw zapytałem Piotrka o to, co robimy? Bez dwóch zdań, Piotr jest dla mnie najważniejszy. Nigdy tego nie zmienię. Nasze relacje są bliskie. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. Piotrek powiedział: Dobra, dawaj go. Spróbujemy i zobaczymy, co będzie. Podejście Karalisa było już rok wcześniej, ale wtedy się nie zdecydował. Piotrek nie miał z tym problemy, żeby "Manolo" do nas dołączył. Podobnie było z młodą grupą tyczkarzy. Piotrek dba o to, żebym też mógł się rozwijać, a też nie chcę działać przeciwko niemu. Trenujemy razem i wygląda to dobrze. Jeżeli jest taka potrzeba, to poświęcam Piotrowi tyle czasu, ile potrzebuje. Ostatnio mi zarzucił, że zostawiam go samego, a on sam chętnie pobawiłby się z młodymi tyczkarzami. I faktycznie mieliśmy takie treningi w Spale, kiedy rywalizował z młodzieżą. Oni myślą, że mogą z nim powalczyć, ale jednak nie mają do niego podjazdu. Zabawa przynosi jednak fajne rezultaty. Wszyscy wzajemnie się nakręcają. Piotrek przepadł w eliminacjach. Czuł, że zawiódł. Jesteś w stanie jeszcze go dźwignąć? - Do tematu Piotrka jeszcze wrócimy po igrzyskach. On bardzo dużo poświęcił. To był najbardziej profesjonalny rok w jego wykonaniu. Trzymał się w ryzach. Wszystko było na tip-top. Oczywiście wiele osób zarzuci mu wagę. Chłop jest jednak wytrenowany i przygotowany fizycznie. W ostatnim czasie było bardzo mało problemów ze zdrowiem. Wziął się za siebie, jeśli chodzi o odżywianie się. Pilnował wagi. Ona jest cały czas na tym samym poziomie. Ma tkankę tłuszczową na poziomie pięciu procent i tam naprawdę nie ma z czego schodzić. Jest bardzo zwinny i sprawny. Poprawiał swoje życiówki. Wiedział, że jest bardzo dobrze przygotowany do tych igrzysk. Praktycznie w każdym starcie zaliczał 5,75 - 5,82 m. Jedyne dwa starty na 5,60 m, jakie zaliczył w tym sezonie, to były eliminacje mistrzostw Europy i igrzysk olimpijskich. W Paryżu nie zagrało kilka rzeczy. W Paryżu - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport