Przed poprzednim sezonem Oliwer Wdowik przeniósł się z Rzeszowa do Warszawy, gdzie trenował z Jarosławem Skrzyszowskim. Został zawodnikiem AZS AWF Warszawa. W marcu ubiegłego roku zerwał mięsień półścięgnisty i od tego momentu nie mógł wrócić do normalnego biegania. Reprezentant Polski miał nękać Ewę Swobodę! "Jest bezpodstawnie wybielany" Błysk 20-latka. Jeden z najszybszych w historii Po zakończeniu sezonu Wdowik postanowił wrócić do Resovii. Do tego zmienił trenera i jest prowadzony przez Janusza Mazura. Kilka dni temu 20-latek błysnął w biegu na 60 m. Rekord życiowy poprawił aż o 0,15 sek. i od teraz wynosi on 6,60 sek. To dziewiąty wynik w historii polskiej lekkoatletyki. Po perypetiach w ubiegłym sezonie w końcu udało się wrócić. I do tego znowu w barwach Resovii? - Wychodzę z założenia, że do zmian potrzebne jest zaufanie. I tak też było w moim wypadku. Niestety jednak nie wyszło. Stąd mój powrót na stare śmieci. Co nie wyszło we współpracy z trenerem Jarosław Skrzyszowskim, bo przecież z Pią czy Anną Kiełbasińską ma naprawdę znakomite wyniki? - To trudne pytanie i postaram się odpowiedzieć dyplomatycznie. Na pewno dużo wyniosłem z treningu z Jarosławem Skrzyszowskim. Trener poukładał mnie motorycznie i technicznie. I teraz są tego efekty. Coś jednak nie zaiskrzyło w relacjach między nami. Takie mam wrażenie. Warszawa nie była dla niego. Teraz odzyskał radość A może przytłoczyła pana po prostu Warszawa? - Może trochę tak. Nie czułem się tam swobodnie. Brakowało mi większej grupy treningowej. Zwłaszcza chłopaków, z którymi mógłbym robić wspólne bloki treningowe. Ćwiczyłem w grupie, która cechowała się indywidualnościami. Ja jednak wolę treningi w grupie. Dzięki zajęciom w Warszawie poznałem jednak, jak trenują najlepsi na świecie i na pewno chciałbym kiedyś tak trenować. Nie byłem zawodnikiem pokroju Pii czy Ani, więc nie miałem też takich warunków, jak one. Mam nadzieję, że kiedyś otrzymam takie wsparcie finansowe i będę mógł sobie pozwolić na takie zajęcia. Odżył pan po powrocie do Rzeszowa? - Zdecydowanie. Na pewno psychicznie odżyłem. Nic się nie równa z mieszkaniem w domu. Od razu, kiedy wróciłem do Rzeszowa, zobaczyłem, że Warszawa nie była dla mnie. Teraz czuję się swobodnie i to na pewno też miało wpływ na wyniki. Rozmawialiśmy przy okazji mistrzostw Polski w Suwałkach i odniosłem wrażenie, że w tamtym momencie sport kompletnie pana nie bawił. Głowa wyglądała na zaprzątniętą wieloma problemami. Teraz odzyskał pan radość? - Rzeczywiście. W tamtym czasie sport kompletnie mnie nie bawił. W tym wszystkim było dużo chaosu. Przede wszystkim u mnie w głowie. Owszem, miewałem w tamtym czasie bardzo dobre treningi. W pewnym momencie, gdy wychodziłem z gorszego okresu po kontuzji, starałem się nakręcić. Kiedy tylko uraz nie przeszkadzał, to zaczynałem biegać w okolicach życiówek. Byłem pewny, że na wiosnę poprawię rekord życiowy. Zaraz jednak dostawałem kolejny cios, bo kontuzja się odnawiała. Wszystko przez duże obciążenie. Po kontuzji nie ma już śladu? - Mam w Rzeszowie znakomitą opiekę. Oczywiście to wszystko wymagało czasu, żeby doprowadzić moje zdrowie do ładu. W Warszawie była straszna gonitwa za sezonem. Ciągle brakowało czasu na leczenie. Mięsień nadrywałem kilka razy. Coś się jeszcze zmieniło u pana poza tym, że obecnie trenuje z Januszem Mazurem? - Otworzyłem głowę na psychologa. To jest przestrzeń do tej niewykorzystana przeze mnie. Postanowiłem zatem użyć "asa w rękawie" i teraz widzę, że to działa. Współpraca z psychologiem wiele mi dała. Zacząłem też bardziej dbać o zdrowie. Działam też prewencyjnie. Napalony na szybkie bieganie Sezon halowy rozpoczął pan od bardzo szybkiego biegania. W Rzeszowie uzyskał pan 6,60 sek. w biegu na 60 m. To obecnie drugi wynik w Europie, który jest gorszy tylko o 0,03 sek. od rekordu Polski młodzieżowców, jaki należy do Marcina Nowaka. Na co stać pana jeszcze tej zimy? - Jeszcze dwa tygodnie temu mój rekord życiowy na tym dystansie wynosił 6,75 sek. Teraz biegam o 0,15 sek. szybciej. To znaczy, że moje cele są teraz inne niż jeszcze przed rozpoczęciem sezonu halowego. W Jabloncu, choć mocno zostałem na starcie, uzyskałem 6,61 sek. Skoro popełniłem tam taki błąd, to znaczy, że mogę biegać jeszcze szybciej. Nie czułem się tam tak dobrze fizycznie, jak w Rzeszowie. Bieg był też gorszy technicznie. Sam nie wierzę, że to mówię, ale myślę, że jestem w stanie urwać jeszcze z życiówki 0,05-0,06 sek. Jestem przekonany, że w tym sezonie jestem w stanie biegać w hali regularnie poniżej 6,60 sek. To jest dla mnie coś niesamowitego. Nie sądziłem, że będę w stanie już teraz biegać na takim poziomie. Mam nadzieję, że najwyższą formę uzyskam w halowych mistrzostwach Europy w Stambule (2-5 marca - przyp. TK). Po drodze chciałbym się z bardzo dobrej strony pokazać na Orlen Cupie. Uwielbiam biegać tam, gdzie jest większe widowisko. To mnie zawsze niesie. Nic też bardziej nie rozwija, jak starty w mityngach zagranicznych. Do tej pory na przeszkodzie albo stawała pandemia, albo kontuzja. Teraz wreszcie mam szansę poczuć atmosferę prawdziwego biegania. A latem, na co można liczyć, jeśli chodzi o 100 metrów? - Ten wynik 6,60 sek. można przeliczyć i wyjdzie z tego ok. 10,10 - 10,15 sek. na 100 m. Moim atutem jest bieganie z końcówki. Najwyższą prędkość maksymalną osiągam dosyć późno. W momencie, kiedy poprawiłem start z bloków i nie odstaję od innych już tak wyraźnie, jak kiedyś na pierwszych 30 m, to bieganie z końcówki staje się dla mnie jeszcze większym atutem. Na pewno będę dążył do tego, by biegać regularnie w granicach 10 sek., bo to są wyniki, które już coś znaczą w Europie. Pewnie bardzo przeżył pan medal kolegów w sztafecie 4x100 m w mistrzostwach Europy. Wygląda na to, że nadchodzi w Polsce czas sprinterów. Idzie młodzież. Za panem, kilka roczników niżej, jest przecież Marek Zakrzewski, który niedawno pobił pana rekord Polski juniorów na 200 m. Do tego jest grupa doświadczonych już zawodników. Zapowiada się chyba fajny czas? - Tak. Bardzo dużo się zmieniło w polskim sprincie w ostatnich latach. Nadchodzi młodzież, ale nie skreślałbym jeszcze tych bardziej doświadczonych. Zaczęliśmy inaczej trenować i to się przekłada na wyniki. Jestem przekonany, że za kilka lat bieganie poniżej 10,10 sek., a może nawet poniżej 10 sek. jest jak najbardziej realne. To dziwne, że mamy 2023 rok, a nie potrafimy się zbliżyć do rekordu Polski Mariana Woronina (10,00 sek. z 1984 roku - przyp. TK). Mamy w kadrze wielu utalentowanych zawodników. To ekipa, która spokojnie może biegać w finałach największych sportowych imprez. Wygląda na to, że u polskich sprinterów jest teraz większa wiara w to, że można dorównać najlepszym? - Wydaje mi się, że od wielu lat w polskim sprincie problemem był brak otwartych głów na bieganie. Dlaczego bieganie w okolicach 10 sekund ma nie być realne? Uważam, że to jest problem tylko w głowie. Jest wielu zawodników w naszym kraju, których stać na takie wyniki. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport