W Event Parku, gdzie odbywały się ceremonie, nie zabrakło polskich kibiców. Byli obecni rodzice Włodarczyk i Kamili Skolimowskiej, jej brat oraz część ekipy. Po konkursie mówiła pani, że przypomniała się rywalizacja z mistrzostw świata w Berlinie. Czy na dekoracji było podobnie? Anita Włodarczyk: - Dokładnie. Na początku łza się pojawiła w oku; będąc na podium pomyślałam sobie, że byłoby cudownie tak stać w Londynie za miesiąc. To pani drugi złoty medal imprezy rangi mistrzowskiej. Łatwiej było go zdobyć? - Zdecydowanie nie. Mimo, że odpadła tutaj w eliminacjach rekordzistka świata Betty Heidler, były inne jeszcze zawodniczki, które mogły dobrze rzucić. Startowałam w roli faworytki, to też było obciążenie. Najważniejsze, że psychicznie odpowiednio podeszłam do startu. Nie sparaliżowało mnie, a jednocześnie było to dla mnie przetarcie przed igrzyskami. Od 2004 roku pracuje pani z psychologiem Nikodemem Żukowskim. Robi pani sobie już wizualizację startu olimpijskiego? - Raczej nie. Ustalamy bardziej taktykę. Również przed tym startem psycholog przygotował mi taktykę. Oddzielną na eliminacje i inną na finał. Teraz z nowym doświadczeniem będę startować w Londynie. Jakie to nowe doświadczenia? - Nauczyłam się już, że muszę być opanowana przy każdym rzucie. Być spokojna, nie za bardzo pobudzona, bo wtedy się gubię. Chcę mocno się przyłożyć do rzutu, ale w młocie potrzebna jest przede wszystkim technika, a gdy podchodzę do tego bardziej na luzie, to wychodzi. Taktyka w rzucie młotem? Na czym ona polega? - To tzw. taktyka psychologiczna. Rozmawiam z psychologiem, jak się zachować w danej sytuacji. Analizujemy różne warianty - jak jestem na prowadzeniu, jak ktoś mnie przerzuci, gdy przegrywam. To są szczegóły, ale trzeba o tym porozmawiać, żeby potem wiedzieć, jak się zachować w danej sytuacji. Zawsze przed startem jadała pani jajka na twardo. W Helsinkach też były? - Na szczęście były i miałam niespodziankę. Zdecydowałam się tym razem na dwa jajka, ale jak je jadłam zauważyłam, że każde miało po dwa żółtka. Jak to zobaczyłam, to na twarzy pojawił się uśmiech. Po raz pierwszy w historii dekoracje odbywały się poza stadionem. - Myślę, że to fajny pomysł. Przynajmniej coś innego. Umożliwiło to wszystkim kibicom przyjście na taką uroczystość.