O Tomie Walshu mówi się, że jest jednym z trzech wielkich kulomiotów na świecie - obok Ryana Crosuera i Joego Kovacsa. Czasem do tego grona dołącza ktoś inny, jak w tym roku w Budapeszcie sensacyjny wicemistrz świata Leonardo Fabbri z Włoch, ale generalnie: rządzi i dzieli wspomniany tercet. Akurat Walsh w stolicy Węgier nie miał szczęścia: mimo że przekroczył 22 metry, to zajął czwarte miejsce. Zaskoczeniem było jednak to, że dwa tygodnie po najważniejszych zawodach w sezonie był jeszcze w stanie zaprezentować świetną dyspozycję. Świetna forma mistrza świata z Londynu. Walsh szybko zaskoczył konkurentów W Memoriale Wiesława Maniaka, zaliczanym do cyklu World Athletics Continental Tour 2023 Challenger Series, wystąpiło aż trzech finalistów mistrzostw świata w pchnięciu kulą (Walsh, Amerykanin Payton Otterdahl - piąty w Budapeszcie, Serb Armin Sinančević). I to w tym gronie trzeba było raczej szukać potencjalnego zwycięzcy. Walsh nie dał rywalom szans - w drugiej próbie uzyskał znakomite 21.92 m, w ostatnim podejściu też posłał kulę blisko linii 22. metra (21.70 m). Było to najdalsze oraz drugie pchnięcie w całej rywalizacji. W pozostałych uzyskiwał też wyniki zbliżone, ale tuż poniżej 21 metrów. To zaś oznaczało, że Nowozelandczyk zabrał rekord mityngu Michałowi Haratykowi, który trzy lata temu w Szczecinie uzyskał 21.57 m. W tym roku Polak, mający problemy z urazami, nie uzyskuje tak znakomitych wyników, ale wciąż stara się rywalizować z najlepszymi. W mistrzostwach świata nie dostał się do finału, potrzebne do tego było 20.74 m - taki miał dwunasty w eliminacjach Fabbri, późniejszy srebrny medalista. A dziś Haratyk w trzeciej kolejce uzyskał 20.77 m - wynik jak na jego obecne możliwości wręcz świetny. 31-letni lekkoatleta ze Sprintu Bielsko-Biała tylko cztery razy pchał w tym sezonie dalej, w dwóch konkursach. Jeszcze przed ostatnią serią dawało mu to czwarte miejsce, ale wtedy na piątą pozycję zepchnął go Serb Sinančević (21.06 m). Drugą lokatę zajął Amerykanin Roger Steen (21.12), trzeci był Serb, a czwarty - Otterdahl (20.98 m). Od reszty stawki odstawał tym razem wicemistrz Polski Szymon Mazur (18.39 w najlepszej próbie). Piotr Lisek nie wygrał przed własnymi kibicami. Grek okazał się lepszy Szczecińscy kibice liczyli z pewnością na sukces zawodnika miejscowego klubu OSOT Piotra Liska - utytułowany tyczkarz siedmiokrotnie w tym roku uzyskiwał co najmniej 5.80 m. Zaskakujące problemy już na wysokości 5.57 m miał Grek Emanuil Karalis, razem z Polakiem, wicemistrz Europy z hali z tego roku, a zarazem zawodnik, który kompletnie zawalił rywalizację w Budapeszcie. W Szczecinie dopiero w trzecim podejściu zaliczył tę wysokość, dawało mu to piąte miejsce. Tyle że gdy przyszło do skakania na 5.70 m, Grek spisał się świetnie. Jako jedyny pokonał poprzeczkę w pierwszej próbie. Lisek, a także Amerykanin Cole Walsh, zaliczyli to za drugim razem. Rywalizacja rozstrzygała się więc na 5.82 m - wysokości, którą Polak pokonał ostatnio, nawet z zapasem, w sierpniu w Niemczech. Tym razem nie dał rady, podobnie jak jego konkurenci. Zwycięzcą został więc Grek, a drugie miejsce przypadło ex aequo Liskowi i Walshowi. Kryscina Cimanouska żałowała startu. A w dwuboju była druga Dla Krysciny Cimanouskiej sezon miał się zakończyć już grubo ponad miesiąc temu, po mistrzostwach Polski w Gorzowie. Tuż przed mistrzostwami świata World Athletics pozwolił jej jednak startować w reprezentacji Polski, sprinterka więc wspomogła m.in. biało-czerwoną sztafetę 4x100 m, która zakończyła zmagania na świetnej piątej pozycji. Dziś była główną faworytką do wygrania dwuboju, czyli połączenia rywalizacji na 100 i 200 metrów. Tyle że na krótszym dystansie zajęła trzecie miejsce z czasem 11.50 s (wygrała Brytyjka Asha Philip - 11.27 s), a na dłuższym - także zajęła trzecią pozycję - 23.41 s (wygrała Portugalka Lorene Bazolo - 23.27 s). Suma czasów - 34.91 s - dała Cimanouskiej drugą pozycję w dwuboju, o 31 setnych za Bazolo. Reprezentantka Polski uznała jednak swoją decyzję o występie w Memoriale Maniaka za błędną. "Przyznam szczerze, że był to niepotrzebny start" - napisała na Instagramie, prezentując otejpowany staw skokowy obłożony lodem. I zaznaczyła, że zakończyła sezon. Najlepszy wynik w sezonie Marceliny Witek-Konofał. Zapowiedź powrotu do dalekiego rzucania w roku olimpijskim? Marcelina Witek-Konofał, obok Marii Andrejczyk, była największą nadzieję polskiego oszczepu na medale w wielkich imprezach. Pięć lat temu w Białogardzie uzyskała odległość 66.53 m - drugą w krajowej historii w tej dyscyplinie, zarazem pozwalającą na walkę o medale w mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich. Później miała jednak spore problemy z kontuzjami - kilka razy przerywały jej karierę. Latem 2020 roku, po wybuchu pandemii, rzucała jeszcze pod 60 metrów, dwa kolejne sezony całkowicie opuściła. W tym roku wróciła, po przerwie macierzyńskiej, a dziś w Szczecinie uzyskała najlepszy wynik od 3 lat - 58.97 m. Żadna z Polek nie rzuciła w tym roku tak daleko. Wystarczyło to do drugiej pozycji, bo aż 64.04 m uzyskała Amerykanka Maggie Malone. Ten wynik dałby brązowy medale w mistrzostwach świata, zarazem jest siódmym w tym roku na świecie.