To był ostatni ślizg treningowy tego dnia. Polska kobieca dwójka bobslejowa wjechała właśnie w ostatni zakręt na torze w łotewskiej Siguldzie. Wszyscy trenerzy wpatrzeni byli w aparaturę do pomiaru czasu, bo zapowiadał się dobry wynik. Nagle jednak bob runął z samego szczytu wirażu na sam dół przy prędkości przekraczającej 90 km/h. Jedna z zawodniczek - Agnieszka Borowska - poważnie uszkodziła kręgosłup. To był 24 października 2015 roku. Od razu trafiła na stół operacyjny. Złamany był jeden krąg, a drugi był pęknięty. Doszło też do uszkodzenia rdzenia kręgowego, który był poszarpany. Marzenia prysły na lodowym torze Zanim wsiadła do bobsleja, który całkowicie zmienił jej życie, była multimedalistką mistrzostw Polski w lekkoatletycznym wieloboju. Dwa razy - w latach 2013 i 2014 - była najlepsza w kraju w siedmioboju. W tym samych latach królowała też w pięcioboju. Reprezentowała Polskę na mistrzostwach świata juniorów i na młodzieżowych mistrzostwach Europy. Marzyła o występie w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Te marzenia jednak prysły na lodowym torze. Akurat była kontuzjowana i chciała spróbować czegoś innego... Od prawie ośmiu lat Agnieszka Borowska jest przykuta do wózka inwalidzkiego. Nie narzeka jednak. Radzi sobie, jak może. Spróbowała nawet wrócić do sportu w rywalizacji z niepełnosprawnymi, ale porzuciła swoje plany. Wybrała szczęście, choć wcale jeszcze nie była pewna, czy to w ogóle będzie możliwe. - Od zawsze chciałam być mamą. To było moje marzenie. Pewnie gdybym nie trenowała, to miałabym już trójkę lub czwórkę dzieci. Byłam jednak czynnym sportowcem i trzeba było odłożyć marzenia na dalszy plan - przyznała w rozmowie z Interia Sport. - Akurat zrobiliśmy remont domku. Przeprowadziliśmy się i życie stało się dla mnie łatwiejsze. Dom jest bowiem dostosowany do wszystkich moich potrzeb. To spowodowało, że mogłam wychodzić z niego, kiedy tylko chciałam, bo nie było żadnych schodów - dodała. Przez ostatnie lata mieszkała na drugim piętrze. - O ile zjechałam wózkiem na dół po schodach, o tyle musiałam czekać potem na to, aż ktoś mnie wniesie do góry. Czasami wciągali mnie rodzice, ale ile można. Drugie piętro to jest naprawdę wysoko, a ja nie ważę też 10 kilogramów - opowiadała. Spontaniczna decyzja, która dała jej szczęście Dlatego kiedy zmieniła miejsce zamieszkania na takie z "wygodami", podjęła chyba najważniejszą decyzję w życiu. - Wtedy zapytałam partnera, co on to, gdybyśmy postarali się o dziecko? To była bardzo spontaniczna decyzja, która wynikała z tego, że nie do końca spodobał mi się sport paraolimpijski. Uprawiałam go nie dla siebie, ale dlatego, by zaspokoić innych wkoło. I stąd decyzja o dziecku. Oczywiście wcześniej było wiele wizyt lekarskich, bo nie wiadomo też było, czy będę mogła zajść w ciążę. Kiedy tylko dostałam zielone światło, to od razu spróbowaliśmy. I nie żałuję tej decyzji. Gdybym miała ją podjąć jeszcze raz, to zrobiłabym dokładnie tak samo - wspominała Borowska, która jest radną w Sztumie. Każdy, kto wychowywał dzieci, zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele czasu i uwagi trzeba poświęcić tej małej osobie. Czasami brakuje sił nawet osobom, które nie mają żadnych problemów. Jak zatem radziła sobie w tej sytuacji sparaliżowana od pasa w dół Borowska? - Małe dziecko wymaga więcej atencji i to jest prawda. Nie wiem, czy to jest udowodnione, czy nie, ale kiedyś czytałam, że dziecko wychowujące się z osobą niepełnosprawną ma w podświadomości to, że trzeba pomóc drugiej osobie. Kiedy rano się ubieram, to mam wcześniej przygotowane ciuchy. Mały, na przykład, bierze skarpetki i podaje mi je. Ostatnio robiłam pranie, to pomagał mi wrzucać brudne rzeczy do pralki - opowiadała z uśmiechem. - Nie powiem, że jest łatwo, bo skłamałabym. Trudno jest wychowywać dziecko osobie niepełnosprawnej. Wiele osób mówiło mi, że problemy to dopiero pojawiają się, kiedy dziecko zacznie chodzić. Tymczasem w momencie, gdy zaczął chodzić, zaczęło mi być łatwiej. Sam sobie pójdzie i sam sobie coś weźmie. Wie, gdzie ma bidon z piciem i wie, że znajdzie go na swojej półce. To też jest kwestia wychowania i przygotowania dziecka do tego, by wiedział, że trzeba pomóc. Z drugiej strony on ma dopiero 15 miesięcy. Myślałam, że będzie jednak ciężej - dodała. Największe trudności towarzyszyły Borowskiej na samym początku. Zaraz po urodzeniu Leona. - Nie zawsze umiałam sobie poradzić. Choćby w sytuacji, gdy nie trzymał główki. Kiedy zabierałam go na ręce, to nie miałam już możliwości przemieszczenia się wózkiem. Dlatego miałam łóżeczko na kółkach. Dzięki temu tam, gdzie szłam, mogłam zabrać młodego ze sobą. Wszystko było dostosowane tak, by mi było jak najbardziej wygodnie - przyznała i zaraz dodała: - Kiedy tylko się uśmiechnie, to znikają wszystkie kłopoty. Dziecko bardzo zmienia życie. A jak już powie "mama", to jestem wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Nawet po wypadku widziałam sens życia, ale teraz jest naprawdę super. Czuję, że spełniły się moje marzenia. Jakby mogła, to już chciałabym drugie dziecko, ale muszę jeszcze trochę poczekać, żeby Leon był starszy. Agnieszka Borowska wróciła do pracy, bo mogła sobie na to pozwolić Życie niepełnosprawnych osób to w Polsce nieustanna walka o pomoc. Bez niej jest naprawdę trudno. Jedne osoby radzą sobie w tym wszystkim lepiej, inne gorzej. Borowska nie należy do tych, które narzekają i użalają się nad swoim losem. Ona stara się brać życie takim, jakie jest. - Z tego co wiem, to nie ma wsparcia dla niepełnosprawnych matek. Nie zagłębiałam się też w ten temat, ale pewnie coś bym o tym słyszała. Nie ukrywam, że mało jest tej pomocy od państwa. Przecież 500 plus dzisiaj to są jedne dobre zakupy w sklepie spożywczym, a gdzie reszta? I już nie mówię tutaj tylko o niepełnosprawnych matkach, tylko w ogóle o niepełnosprawnych osobach. Ciągle przecież słyszymy o protestach. Staram się jednak sama sobie radzić, a nie użalam się nad sobą - powiedziała. Leon ma 15 miesięcy, ale jego mam wróciła już do pracy. Ona akurat mogła, bo ma jej kto pomóc. - Za ścianą mam teścia, który pilnuje Leona, gdy jestem w pracy. Do tego pomagają mi moi rodzice. Tata jest na emeryturze, a mama pracuje co kilka dni, więc pomagają mi, jak tylko mogą. Mogłam sobie zatem pozwolić na powrót do pracy, dzięki czemu mam jakieś dodatkowe środki. Inaczej musiałabym opłacić żłobek albo opiekunkę, a wiadomo też, że środki dla niepełnosprawnych osób są też ograniczone, bo mogę sobie dorobić tylko do pewnej kwoty, a renty, jakie są to chyba każdy w Polsce wie - mówiła Borowska, która pracuje w Sztumskim Centrum Kultury. Zarządza stadionem, poza tym też pomaga jeszcze w klubie, w którym trenowałam przed wypadkiem. Dom, w którym mieszka, dostosowała jednak ze swoich środków. Owszem, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) dofinansowuje takie remonty. To wszystko jednak trwa. - To jest jednak straszliwa biurokracja, a do tego to wszystko wymaga czasu. Postanowiłam zatem wziąć kredyt i zrobić to sama, bo potrzebowałam to zrobić na już - zakończyła Borowska, która ma nadzieję, że jeszcze kiedyś pójdzie na spacer z Leonem o własnych siłach. Mama mistrza w skokach szczerze o rodzinnej tragedii. "Cały czas płakałam"