- Przed biegiem Justyna (Święty-Ersetic - przyp. AG) powiedziała mi, że już nie jestem świeżakiem, więc nie ma taryfy ulgowej. W tamtym roku jeszcze takim byłam, więc dziewczyny troszkę się ze mnie podśmiechiwały. Bardzo się cieszę, że udało się uzyskać taki rezultat właśnie tutaj, w Toruniu. Trochę pół żartem mówiąc, w mojej hali, na której trenuję i wylewam siódme poty. Jest to świetny prognostyk - zaciera ręce Popowicz-Drapała, która przebojem - wykorzystując problemy etatowych reprezentantek - wdarła się na salony 400 m. Ewie Swobodzie groziła "duża klapa". Ujawnia, co się stało. Wiadomość do kibiców Przepis na długowieczność? Marika Popowicz-Drapała szczera do granic Dobrymi występami została włączona do grona "Aniołków Matusińskiego", co już zaowocowało wywalczeniem wraz ze sztafetą 4x400 m brązowego medalu ubiegłorocznych mistrzostw Europy w hali, a następnie szóstej lokaty na mistrzostwach świata w Budapeszcie. Teraz ma nowe cele, włącznie z największym pragnieniem - igrzyskami w Paryżu, a takimi startami, z biciem rekordu życiowego, tylko przybliża się do miejsca w olimpijskiej drużynie. - Ja bardzo ciężko przepracowałam okres od października do stycznia, więc liczyłam naprawdę, że rekord życiowy powinien tutaj paść. Jednak mimo wszystko czuję, że na tym dystansie raczkuję i nie czuję się pewnie. W momencie, gdy startowałam w ubiegłym tygodniu na 60 m i 200 m, wtedy czułam, że jestem na właściwym miejscu. A 400 m jest dla mnie wciąż nowe i nie wiem, czego się spodziewać - uczciwie stawia sprawę lekkoatletka, choć wyniki coraz bardziej mówią co innego. Polak o włos od rekordu Polski. A później wypalił ze "słodkimi dziewczynami" Poproszona o przedstawienie własnego punktu widzenia na zwycięski bieg w swojej serii, Popowicz-Drapała rozpoczęła od generalnego spostrzeżenia. - Dla mnie na tym dystansie wszystko szybko się dzieje. Wydawało mi się zawsze, że na 400 m zdążę przemyśleć życie w porównaniu z tym, co wcześniej biegałam, ale jest zgoła inaczej. Nie poczułam też, by na końcówce mi brakowało. Wcześniej ta tzw. bomba dopadała mnie szybciej i była zdecydowanie gorsza, więc teraz nie było tak źle. Niemniej ja muszę szybko zaczynać, jestem sprinterką i to jest mój atut. Starałam się tutaj nie kalkulować, co powiedział mi trener przed biegiem. Miałam zrobić swoją robotę i powinno być dobrze, więc cieszę się, że właśnie tak wyszło - nie kryła satysfakcji. Często zadawane pytanie brzmi: w czym kryje się "magia" długowieczności pani Mariki w lekkoatletyce? Wszak pod koniec kwietnia będzie obchodziła 36. urodziny, a tak zaawansowanego wieku jak na wyczynowego sportowca wcale nie widać w jej rezultatach. Zaczęliśmy dywagować, czy tajemnica podopiecznej Jacka Lewandowskiego zaklęta jest w umiejętnym szafowaniu siłami w młodym wieku, a może wytrenowaniu na różnych dystansach i stopniowym "przedłużaniu" się, czy bardziej w odchowaniu synka, dzięki czemu ma spokojną głowę i może się realizować. Zawodniczka SL WKS Zawisza Bydgoszcz pospieszyła z obszerną odpowiedzią. Mama Marika ma zagwozdkę. Synek Ignaś i jego ulubiona czwórka Jak się okazuje, również trzecie ogniwo w układance, czyli obecność synka także ma niebagatelne znaczenie, czego przykładem sceny, które towarzyszyły przygotowaniom mamy-lekkoatletki do biegu w Toruniu. Spory niedosyt naszej gwiazdy. Po wszystkim Pia Skrzyszowska zwróciła się do taty. I przywołała dialog - Gdy tylko usłyszałam: "mama, mama", to serce matki od razu wiedziało, gdzie skierować wzrok. Jest w tym coś takiego, że człowiek nie chce zawieść własnego dziecka, które na mnie liczy. Aczkolwiek Ignaś jest bardzo specyficznym dzieckiem, bo gdy mu powiem, że byłam na przykład druga i zdobyłam medal, to on potrafi mi odpowiedzieć: "super, ale ja lubię cyfrę cztery" - roześmiała się lekkoatletka. - Tak więc nigdy nie wiem, czy trafię w jego gust, ale tutaj wygrałam swoją serię i widziałam, że ten mój mały motor napędowy był zadowolony - odetchnęła z nieskrywaną ulgą. Artur Gac, Toruń