Polak zaryzykował, pierwszy raz od kwietnia. Ostatnia kolejka wyłoniła mistrza
Marcin Krukowski pragnął po raz pierwszy z wielkiej imprezy przywieźć medal, jakikolwiek. A przy okazji w Rzymie spróbować osiągnąć minimum olimpijskie, wynoszące 85.50 m. Sztuka się nie udała, ale też miał pecha, dostał tylko trzy szanse. Z wąskiego finału został wyrzucony na końcu trzeciej kolejki. A walka o złoto rozgrzała wszystkich - prowadził Niemiec Julian Weber, gdy w ostatniej kolejce nagle kosmiczny rzut, na 88.65 m, oddał Czech Jakub Vadlejch. I to się cieszył z tytułu.

Niemal trzy lata minęły od ostatniej dużej imprezy, w której wziął udział Marcin Krukowski. Rekordzista Polski zepsuł eliminacje w olimpijskich zmaganiach w Tokio, a przecież ledwie dwa miesiące wcześniej rzucił w Turku aż 89.55 m. Był w wyśmienitej formie, mógł walczyć przecież w Japonii z najlepszymi.
Rzut oszczepem to dyscyplina, w której podstawą do optymalnego funkcjonowania jest zdrowie. A tego Krukowskiemu brakowało. W tym sezonie też patrzy na każdy detal, gdy nie musi, nie ryzykuje. Jak w eliminacjach w Rzymie, gdy w pierwszej próbie uzyskał 81.72 m, co było odległością o 28 cm mniejszą od minimum, ale z kolejnych już zrezygnował. Miał pewność, że to wystarczy do miejsca w najlepszej dwunastce. W finale zaś nie zamierzał odpuszczać.
- Jestem dobrze przygotowany. Rzucam z połowy rozbiegu i strzelam łapą, a i tak leci. Tylko zdrowie musi być, żebym nie musiał się zastanawiać, czy pęknie mi coś, czy nie - mówił po eliminacjach red. Tomaszowi Kalembie.
I za cel postawił sobie uzyskanie kwalifikacji olimpijskiej, czyli odległość 85.50 m.
Marcin Krukowski walczył o swój pierwszy medal ME. Kiedyś w Monachium był czwarty
Polak zaczynał rywalizację jako drugi z kolei, po Finie Tonim Keranenie. Rzucił mocno, ale nie tak jak w eliminacjach - grot niemal wbił się w linię 80. metra, a dokładny pomiar wykazał sześć centymetrów ponad tę odległość. Po pierwszej serii Polak był szósty, ten wynik nie gwarantował mu miejsca w wąskim finale.
Później poprawił się o ponad metr, na 81.24 m, zaledwie dwa centymetry za jednym z faworytów: Czechem Jakubem Vadlejchem.
W trzeciej serii zaczęło się robić jednak nerwowo, Polaka wyprzedził najpierw Litwin Matusevicius (82.81 m), później Fin Etelatalo (82.80 m), wreszcie Łotysz Gailums (82.28 m). Polak spadł na ósme miejsce, a zostało jeszcze trzech zawodników, którzy byli za nim. Wystarczył jeden dobry rzut, by Krukowskiego zabrakło w walce o medale. Nie oddał jednak tego rzutu Mołdawianin Mardare, nie oddał Niemiec Max Dehning, ale oddał Fin Oliver Halender, na 85.75 m.

To zaś oznaczało, że Krukowski zajmie dziewiątą pozycję, w wąskim finale go zabraknie. - Wóz albo przewóz, chciałem rzucać z pełnego rozbiegu, zaryzykować. Ostatnio robiłem to pod koniec kwietnia. Teraz się nie udało - mówił Polak w TVP Sport.
Gdy do końca zostało trzech oszczepników, wirtualnym mistrzem Europy był Niemiec Julian Weber (85.94 m), srebro miał Fin Oliver Helander (85.75 m), brąz zaś Czech Jakub Vadlejch (84.66 s). I wtedy ten ostatni poprawił się o cztery metry, na 88.65 m - rywale nie byli już w stanie odpowiedzieć.
Zobacz również:
- Tajemniczy wpis Ewy Swobody. Polska sprinterka szykuje się do ślubu?
- Polak wysiadł z bobsleja i został rekordzistą Europy w skoku w dal. Może być inspiracją dla dzieci porażeniem mózgowym
- Wnuczka znakomitego polskiego pięściarza jest sprinterką. Ma już na koncie kilka sukcesów
- Młoda Polka zadziwia i czeka na skok marzeń. Takiego medalu jeszcze nie miała

