- Akurat musiałem z lewej strony trafić na Pascala (Martinot-Lagarde - przyp. AG). Byliśmy obok siebie, a jak na złość zbiegamy do tych samych stron. Przez to były między nami stłuczki, które właściwie skutkował tym, że uderzyłem w czwarty płotek i wytraciłem cały swój pęd - wściekał się Czykier. Damian Czykier: Finał był w zasięgu, ale to nie był mój dzień W efekcie osiągnął przeciętny czas 7.61, który dał mu tylko piąte miejsce i tuż za metą dał temu wyraz. - Ze złości aż rzuciłem butelką. Szklaną whisky? - puścił oko dziennikarz. - Gdybym miał pod ręką, to kto wie - lekko rozchmurzył się nasz reprezentant. - Finał byłby spełnieniem marzeń i w gruncie rzeczy był w moim zasięgu - dodał kręcąc głową. Poziom był jednak bardzo wysoki, ale to też było do przewidzenia. - Każdy nastawia się na takie zawody, jak mistrzostwa świata. A do tego taki jest urok płotków, że mamy tutaj naprawdę wiele składowych - podkreślił. Po wszystkim okazało się, że rano Czykier trochę nas "bujał". Wówczas zapowiadał, że dopiero za kilka godzin włączy tryb zabójcy i odpali "petardę", ale tak naprawdę trochę zaklinał rzeczywistość, próbując się dodatkowo pobudzić. - Czułem, że dzisiaj nie był mój dzień konia. To nie był ten dzień, w którym czułbym się dobrze. Choćby taki, jak w Toruniu, gdzie wszystko szło jak po sznurku. Dlatego bardzo mi szkoda, z drugiej strony przecież ja po operacji barku miałem mieć tylko sprawdzianowy sezon halowy, a wyszło fenomenalnie. Teraz mocno nastawiam się na lato - zapowiedział Czykier. Artur Gac z Belgradu