Dominik Kopeć swój podstawowy cel w Budapeszcie już osiągnął, tym był bowiem awans do półfinału. Wcześniej tej sztuki dokonał tylko Dariusz Kuć, 12 lat temu w Daegu. Kopeć zaś biega znacznie szybciej niż jego poprzednika, ale dziś musiałby wznieść się na absolutne wyżyny. Wielkie sławy obok Polaka. Od mistrza olimpijskiego z Tokio zaczynając Awans do grona 24 najlepszych zawodników świata dokonał w bardzo dobrym stylu, choć w eliminacjach był w swoim biegu dopiero czwarty. Uzyskał jednak bardzo dobry czas, 10.12 s, najlepszy wśród tych, którzy nie uzyskali awansu bezpośredniego z miejsca. To spowodowało, że dostał skrajny tor, drugi. Nie miał jednak na co narzekać - obok niego w blokach ustawił się mistrz olimpijski Marcell Jacobs, później był kandydat do złota, a może i rekordu świata, choć na 200 m - Noah Lyles. I wreszcie Kenijczyk Ferdinand Omanyala, też biegający już setkę poniżej 9.8 s, a w tym roku - w 9.84. To on jest liderem rankingu Worlda Athletics. Co więc zostało Polakowi? Zaryzykować na starcie, postawić wszystko na jedną kartę, nie spinać się stawką. W tej ósemce szybkobiegaczy tylko on i Nigeryjczyk Usheoritse Itsekiri nie "łamali" jeszcze dziesięciu sekund. Przy czym to Polak był w tym gronie "kopciuszkiem". Zagraniczni dziennikarze oblegli Polkę. W Tokio mówił o niej cały świat Dominik Kopeć w półfinale setki. Walczył o historyczny wynik Polak wyszedł z bloku rewelacyjnie - najlepiej w całej stawce. Znacznie lepiej od Jacobsa, nad którym miał dużą przewagę. Gdyby to była rywalizacja na halowym dystansie 60 metrów, może i wywalczyłby ten upragniony awans. Kopeć nie wytrzymał jednak tempa, osłabł, rywale po kolei go wyprzedzali. Za nim pozostał tylko Itsekiri, któremu zmierzono 10.19 s. Polak był o cztery setne lepszy, miał więc czas gorszy niż w eliminacjach. Wygrał zaś Lyles (9.87 s), przed Japończykiem, który był też w finale rok temu - Abdulem Hakimem Sani Brownem, urodzonym w Fukuoce (9.97 s). Omanyala (10.01 s) i Brytyjczyk Eugene Amo-Dadzie (10.03 s) musieli czekać na wyniki z innych serii. Jacobs zaś, podobnie jak Polak - odpadł. Kolejni faworyci pożegnali się z marzeniami. Mistrz świata poza finałem! Drugi bieg półfinałowy przyniósł wielką sensację. W Daegu 12 lat temu falstart w finale przesądził o dyskwalifikacji Usaina Bolta, teraz z podobnych przyczyn już w półfinale wypadł ze stawki Akani Simbine. Sprinter z RPA to światowa dwójka, piąty zawodnik finału w zeszłym roku. Dziś zareagował w czasie 0.078 s, to za szybko, sędziowie pokazali mu czerwono-czarną kartkę. W powtórce znakomicie pobiegł Amerykanin Christian Coleman - świetnie wystartował i się rozpędził. W przeciwieństwie do Zharnela Hughesa, który musiał gonić w drugiej części dystansu. Obaj bezpośrednio awansowali do najlepszej ósemki, która wieczorem powalczy o złoto: Coleman z czasem 9.88 s, Hughes - 9.93 s. Pewny miejsca w decydującym biegu mógł być też właściwie Jamajczyk Ryiem Forde (9.95 s), Omanyala nadal musiał czekać. I się doczekał, co było sensacją, bo awansował kosztem broniącego złota Freda Kerleya. Amerykanin spóźnił start, na metę wpadł trzeci, w czasie 10.02 s. To za mało, awans wywalczyli bowiem znakomity w Budapeszcie Jamajczyk Oblique Seville (9.90 s) i Botswańczyk Letsile Tebogo (9.98 s). Do miejsca w finale potrzebny był czas 10.01 s - siedmiu zawodników uzyskało dziewiątkę z przodu.