Jakub Szymański zapowiadał, że w Rzymie będzie chciał pobić rekord życiowy. Dzięki temu miał wywalczyć awans do finału. Polak jednak tak rozbijał się na bieżni, że aż powalił rywala. Tym pechowcem był Fin Santeri Kuusiniemi. Rekordzista Polski wpadł na sąsiedni tor, poturbował Fina. A Czykier czekał Dyskwalifikacja dla Jakuba Szymańskiego Nasz płotkarz został ostatecznie zdyskwalifikowany, a Fin został dołączony do finału, bo szarża Szymańskiego pozbawiła go szansy przekroczenia linii mety. - Musiałem zaryzykować, by myśleć o finale. Nie wiedziałem jednak, że będą aż takie konsekwencje i zepchnie mnie na tor obok, a potem się wywrócę. Wiedziałem, że trzeba będzie pobiec na maksa. Nie sądziłem jednak, że 13,44 sek,. da finał, bo to słaby czas. Nie mogłem kalkulować, tylko musiałem dać z siebie wszystko - mówił Szymański. - Niestety jestem trochę nieogarnięty jeśli chodzi o technikę. Nie jestem równy. Muszę po prostu trafić na złoty strzał, ale jak pobiję życiówkę, to pewnie pojawi się pewność siebie. I wszystko się zmieni. Niestety moja technika na razie nie nadąża za szybkością - dodał. Szymański przyznał, że nie rozmawiał z Finem po biegu. Polak za to został zaczepiony przez dziennikarzy z tego kraju i przepraszał za swój występek. - Przeprosiłem go za pomocą fińskich dziennikarzy i wyjaśniłem, że to nie było celowe działanie. Mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe. Ma ode mnie zaproszenie na kawę - wypalił Polak. Z Rzymu - Tomasz Kalemba, Interia Sport