"Niestety, po mityngu w Gateshead (31.08) przeziębiłem się, musiałem trzy dni spędzić w łóżku i nagle z poziomu 48,80 spadłem na 49,90 i się z tego już nie wydostałem" - powiedział zawodnik Warszawianki. Największym jednak problemem w Stuttgarcie był fakt, że nie doleciał mu bagaż. "W piątek martwiłem się tym, że nie mam przysłowiowej szczoteczki do zębów. W sobotę rano zapewniano mnie, że wszystkie rzeczy zostaną mi dostarczone. Na rozgrzewce dowiedziałem się, że jednak będę musiał sobie jakoś inaczej poradzić. Zastanawiałem się, czy nie zrezygnować ze startu, ale w końcu pożyczyłem buty od wolontariusza, a organizatorzy dali mi kolce. Najpierw takie do biegów przełajowych, potem na szczęście znalazły się odpowiednie dla mnie" - opowiadał Plawgo. Szósty zawodnik igrzysk olimpijskich uważa, że ma za sobą nieudany sezon. "Nie miałem jeszcze okazji na spokojnie porozmawiać o tym z trenerem, co się takiego stało. Przeprowadziliśmy dokładnie taki sam cykl przygotowań jak przed mistrzostwami świata w Osace. Tam zdało to egzamin, w Pekinie nie. W igrzyskach pobiegłem zdecydowanie poniżej możliwości" - ocenił. Problemem były też podróże. "Na pewno zły wpływ na formę miała 30- godzinna wyprawa z Warszawy do japońskiego Kochi, gdzie przygotowywaliśmy się do startu. Musieliśmy w Pekinie siedem godzin czekać na lotnisku. Organizm był całkowicie rozregulowany. Mimo że miałem trzy dni odpoczynku, nie udało się wrócić do poprzedniej dyspozycji". Tuż przed igrzyskami pojawiły się kłopoty zdrowotne ze stopą. "Nadal borykam się z bólem, ale teraz jest taki okres, że dużo łatwiej z tym walczyć. Praktycznie nie trenuję, tylko startuję. Wystarczy, że przed biegiem wezmę tabletkę przeciwbólową i nie odczuwam dolegliwości. Jednak po ostatnim starcie w środę w Szczecinie w mityngu Pedro's Cup na pewno będzie trzeba to dokładnie zdiagnozować i jeśli zajdzie taka potrzeba, poddać się zabiegowi chirurgicznemu" - powiedział Plawgo.