- Nie chcę takiej walki, jaka była cztery lata temu w Berlinie. Wszystko ważyło się do ostatniej chwili. Nie będzie takiego pojedynku z Niemcem Robertem Hartingiem jak wówczas. Chciałbym startować z numerem jeden i od razu w pierwszym rzucie załatwić sprawę i sięgnąć po złoto - powiedział zawodnik WKS Śląsk Wrocław. W Berlinie prowadził od pierwszej kolejki wynikiem 68,77. W piątej poprawił się jeszcze na 69,15. W ostatniej jednak próbie faworyt gospodarzy Harting rzucił 69,43 i... wygrał. Wicemistrz olimpijski z Pekinu nie był w stanie skutecznie odpowiedzieć. Niemiec rozdarł z radości koszulkę, a IAAF uznało, że to był pojedynek roku. - Nie chcę takiego scenariusza - zaznaczył teraz Małachowski, który dzięki rzutowi na odległość 66 m w poniedziałkowych eliminacjach pewnie awansował do finału. W kwalifikacjach lepszy był od niego tylko... Harting - 66,62. - Takie eliminacje wiążą się zawsze ze stresem. Udało się je przejść i to jest tutaj najważniejsze. Teraz idę odpoczywać, na obiad, masaż i czekam na finał. Jest dobrze, rzucam daleko, czuję się zdrowy. Dyski na treningach latają naprawdę daleko - zaznaczył. To właśnie dlatego zamierza od razu mocno zaatakować. - Wchodzę w pierwszej próbie i rzucam co Bóg da. Tutaj nie można się zastanawiać. To są mistrzostwa świata, jak będzie chwila zawahania, to zaraz będę siedział z ręką w nocniku, a rywale będą zacierać ręce - powiedział. Harting ocenił we wcześniejszej rozmowie z PAP, że złoto może dać odległość w granicach 68,50 metra. - Ja zamierzam rzucić dalej - zapowiedział Małachowski i dodał: - Chociaż oczywiście taka odległość powinna dać podium. Przede wszystkim jednak liczy na to, że na trybunach zasiądzie więcej kibiców. - Na razie nie za dużo ludzi przychodzi. Już tak pewnie jednak o złotym medalu, jak jeszcze przed wylotem do Moskwy, nie mówił. - Spokojnie. Nadal o tym myślę. Pewność siebie jest ważna w każdej dziedzinie. Jeżeli człowiek taki nie jest, to zaraz przychodzą głupie myśli, jakaś mała depresja. Tutaj nawet jak się jest słabym, trzeba mówić, że jest się mocnym i wkładać sobie to do głowy, bo psychika to 90 procent sukcesu - ocenił podopieczny Witolda Suskiego. Trener obserwował Małachowskiego z trybun. Gdy jego wychowanek posłał dysk na 66 m, on tylko się uśmiechnął, kiwnął głową i... wyszedł. - Gdy spojrzałem w trybuny, by wyszukać trenera, tam go już nie było. Szybko się zawinął. W trakcie konkursu kontaktujemy się cały czas. Najczęściej wzrokowo. Pokazuje mi ręką, albo się odchyli, to wiem, dokładnie co ma na myśli i co zrobiłem źle. Znamy się 15 lat, więc czasami wystarczy, że tylko spojrzymy na siebie. Dyskiem też rzucam już tak długo, że znam swoje ciało - wspomniał. W finale wystąpi także jego kolega z grupy treningowej Robert Urbanek (MKS Aleksandrów Łódzki). - Martwiłem się troszeczkę o niego, ale 64,21 to świetny wynik. Mam nadzieję, że obaj wejdziemy do ósemki i zrobimy fajny spektakl. On był w gorszej sytuacji, bo miał eliminacje dwie godziny wcześniej. Odblokował się i teraz musi pójść za ciosem - zaznaczył Małachowski, który nawet obawia się o własny... rekord Polski - 71,84. - Robert jest w stanie to zrobić. Może nie teraz, nie w tym sezonie, ale... Niewykluczone, że za kilka lat rekord kraju będzie nadal należeć do mnie - dodał Finał rzutu dyskiem we wtorek o godz. 17.00 czasu warszawskiego. Jako pierwszy do koła wejdzie Harting, tuż za nim Małachowski. Z Moskwy Marta Pietrewicz