"Tak miało po prostu być. Jestem w świetnej formie, byłem dobrze przygotowany, ale zapewniam - ta porażka mnie nie zdusiła, nie poddaję się w tym roku i jeszcze rzucę 70 metrów. Jestem na to gotowy" - zaznaczył. Małachowski uważa, że dużą rolę we wtorkowej rywalizacji odegrała psychika. "Moja głowa nie wytrzymała i mam nadzieję, że w Londynie będzie lepiej niż w Korei. Nad Tamizą coś takiego na pewno się nie powtórzy. Byłem chyba zbyt pewny siebie, że mogę wygrać konkurs. Rzucałem tylko rękoma i całkowicie zapomniałem o nogach. Niestety, najlepsi twardziele, najlepsi zawodnicy przegrywają te zawody. Jestem tylko człowiekiem. Na tych mistrzostwach świata życie się nie kończy" - dodał. Pierwszy rzut obrońcy tytułu Roberta Hartinga na odległość 68,49 sparaliżował rywali. Niemiec w czwartej próbie jeszcze się poprawił na 68,97. Drugi był mistrz olimpijski z Pekinu Estończyk Gerd Kanter - 66,95, a trzeci Irańczyk Ehsan Hadadi - 66,08. "Na pewno gdzieś ten rzut Hartinga mnie usztywnił, ale nie jest to jakiś straszny wynik. Jutro prawdopodobnie pójdę na stadion i będę rzucał bardzo, bardzo daleko. Niestety, medale rozdawali we wtorek" - powiedział podopieczny Witolda Suskiego. Małachowski chciał nie tylko powiększyć swoją kolekcję medali, ale przede wszystkim sprawić prezent urodzinowy swojemu przyjacielowi, mistrzowi olimpijskiemu z Pekinu w pchnięciu kulą Tomaszowi Majewskiemu. "Był tort, był szampan, chciał ode mnie medalu, ale jak zwykle nie wychodzi mi robienie prezentów. Mam nadzieję, że Tomek pchnie 22 metry, wygra z Amerykaninem Christianem Cantwellem i zrobi sobie sam prezent. Taka sama sytuacja była cztery lata temu w Osace i wtedy też się nie udało" - wspomniał. Mistrz Europy z Barcelony nie miał łatwych przygotowań do sezonu. Najpierw, na jesieni poddał się operacji przepukliny, potem w lipcu pojawił się uraz kolana, a w sierpniu, już na obozie aklimatyzacyjnym w Geochang, poczuł ból w plecach. Na kontuzje nie chce jednak zwalać swojej porażki. "To są mistrzostwa świata i mogliby mi lewą rękę urwać, a i tak bym nie czuł bólu. Jest duży stres, duża adrenalina. Mogę mieć pretensje do samego siebie. Trzeba teraz trochę pomyśleć nad pewnymi rzeczami i zastanowić się nad sobą. Chciałbym przeprosić Tomka Majewskiego, trenera Witolda Suskiego i fizykoterapeutę Andrzeja Krawczyka, bo oni pracowali na to cały rok, a ja zepsułem wszystko w ciągu 20 minut" - powiedział rozgoryczony Małachowski.