- Bałem się tego spotkania. Nie wiedziałem, kto na mnie czeka i jak zareaguję, gdy np. zobaczę dziecko przykute do łóżeczka. Ścisnęło mnie w gardle, gdy odwiedziłem chłopczyka uśmiechniętego, bawiącego się, cieszącego życiem. To niesamowite - szczęśliwy dzieciak po dwóch operacjach - opowiada Piotr Małachowski, wicemistrz olimpijski w rzucie dyskiem, jeden z najbardziej zaangażowanych w działalność charytatywną sportowców w Polsce. Małachowski od lat jest na szycie swojej dyscypliny. Mistrz świata, Europy i kilku innych ważnych imprez. Pewnego dnia zdecydował - trofea za wygranie Diamentowej Ligi będzie przeznaczał potrzebującym. A statuetka jest imponująca - kryształ wielki jak pięść Małachowskiego. Wartość - blisko 40 tys. zł. Dramatyczny przypadek florecisty "Jak ktoś chce, by jego żona miała największy diament w Polsce, to zapraszam na licytację" - reklamował swoje trofeum Małachowski i wystawił je na aukcji w internecie. Rok temu zebrane w taki sposób pieniądze przekazał Jackowi Gaworskiemu. Wybitny polski florecista pewnego dnia zaczął tracić wzrok, miał problemy z mową i poruszaniem się. Diagnoza była dramatyczna - stwardnienie rozsiane. Później było jeszcze gorzej, bo wykryto u niego nowotwór mnogi rdzenia. Koszty leczenia były ogromne. - Usłyszałem o jego problemach i bez większego wahania zdecydowałem, że trzeba pomóc. Wystawiłem diament na aukcję, znalazł się chętny i pieniądze trafiły do Jacka - wspomina Małachowski. W 2015 r. znów wygrał Diamentową Ligę i stanął przed dylematem, jaki ma tysiące ludzi, którzy chcą pomagać. Potrzebujących jest bowiem tak wielu, że trudno zdecydować się, komu oddać pieniądze. "Synek walczy o życie" Wtedy do Małachowskiego zgłosił się jego kolega z prośbą o przekazanie np. koszulki czy innej pamiątki na licytację dla Tymka. Dyskobol zainteresował się chorobą chłopca. Jej historia jest bolesna. "To było ogromne szczęście, gdy dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się maleństwa [...] Podczas wizyty u kardiologa poczuliśmy, jakby zawalił nam się cały świat. Oprócz ubytku stwierdzono bardzo poważną i rzadką wadę serca [...] Od razu po przyjściu na świat Tymek został zabrany do inkubatora, gdzie zbadał go kardiolog. Okazało się, że nie ma czasu, że operacja musi się odbyć jak najszybciej. Nasz synek walczył o życie" - piszą rodzice Tymka na stronie fundacji Cor Infantis. Później chłopczyk musiał przejść kolejną operację. Przez ponad tydzień rodzice nie wiedzieli, czy przeżyje. Dopiero w dziewiątej dobie pojawiła się nadzieja. Z powodu braku miejsc był przewożony ze szpitala do szpitala, rodzinny dom zobaczył dopiero trzy tygodnie po urodzeniu. Czytaj dalej - KLIKNIJ