Lisek ma już za sobą zgrupowanie w RPA oraz treningi w Szczecinie, a w ostatnich tygodniach przygotowuje się w Spale. - Będę tu do końca stycznia, a na początku lutego czeka mnie już pierwszy tegoroczny start - mityng Orlen Cup w Łodzi - podkreślił. W tym sezonie halowym czeka go m.in. obrona tytułu mistrza Europy. To właśnie pod dachem - dwa lata temu w Poczdamie - skoczył 6 metrów, ustanawiając absolutny rekord Polski. W minionym roku w Wittenberdze uzyskał zaś swój najlepszy wynik na powietrzu (nieoficjalny rekord kraju na otwartym stadionie) - 5,94 m. - Ja po prostu lubię skakać, a czy jest to w hali, czy na dworze, nie robi mi to różnicy. Nie wiem, jak wyjaśnić to, że pod dachem mam lepszy rekord życiowy - zastanawiał się zawodnik, który w minionym sezonie został brązowym medalistą halowych mistrzostw świata. Najważniejszą imprezą lekkoatletyczną tego roku są mistrzostwa globu, które odbędą się na przełomie września i października w Dausze. - Podczas przygotowań do sezonu nigdy tam nie byłem, staram się przebywać bliżej Polski na zgrupowaniach. Ale startowałem w Katarze dwa razy w mityngu, więc wiem, że jest tam naprawdę ciepło i nie dziwię się, że mistrzostwa zostały przesunięte na tak późny termin. Mam nadzieję, że to ciepło poniesie mnie wysoko - zaznaczył wicemistrz świata z 2017 roku. Jak dodał, sam nie przywiązuje zbyt dużej wagi do aury podczas startów. - Dla mnie nie ma znaczenia, czy jest ciepło, czy zimno, czy deszczowo. Wiadomo, że im bardziej optymalne warunki, tym łatwiej się skacze, ale ja zawsze skupiam się na tym, co mam zrobić, a nie na tym, co otacza mnie dookoła - zapewnił. Podczas przerwy międzysezonowej Lisek nadrabiał długie okresy nieobecności w domu. Jak się okazuje, dłuższy pobyt w nim wiąże się z pewnymi trudnościami. - Fakt, że jak wracam do domu i mam chwilę wolnego, a muszę coś załatwić w urzędzie, to nawet nie wiem, co, jak i gdzie. Wypadłem z obiegu, bo często jestem na obozach i moje zajęcia są inne niż zwykłego Kowalskiego. Parę dni potrzebuję więc, żeby się przestawić na "tryb normalności". Ale nie wiem, czy to jest problem. Na pewno nie ma leżenia na kanapie, żona znajduje mi zajęcia. Jesteśmy normalnymi ludźmi, nie ma się co wywyższać i stawiać na piedestał - podsumował. Gotować lubi, choć... nie umie. - Bo nie mam ku temu okazji. Ale myślę, że gdyby trzeba było, to coś dla rodziny bym przygotował - zapewnił. Zajęcia podczas licznych i dalekich podróży ma za to typowe. - Filmy, książki, muzyka przede wszystkim. Ciężko wymyślić tu coś oryginalnego. W samolocie nie da się np. malować obrazów - zaznaczył z uśmiechem. Wśród tyczkarzy wyróżnia się... wagą. - Jestem najcięższy, drugi w kolejności jest Paweł Wojciechowski. Ja ważę ok. 95 kg, a Francuz Renaud Lavillenie 70. To taka ciekawostka i wniosek, że każdy może skakać o tyczce - stwierdził. Podkreślił jednak, że diety nie potrzebuje. - Nie jestem otłuszczony. Musiałbym schudnąć z kości, czego się nie da zrobić, i z mięśni, które mi pomagają przy wysokich skokach. Jeśli przyjdzie taki okres, że nie będę się poprawiał w skoku o tyczce, wtedy pomyślę o diecie - zaznaczył. Jedną z gwiazd ubiegłorocznych ME był startujący w konkurencji Liska 19-letni Szwed Armand Duplantis. Srebro w skoku o tyczce wywalczył trzy lata od niego starszy Rosjanin Timur Morgunow. 26-letni Polak nie obawia się jednak, że nadeszła już era młodszych rywali. - Mam nadzieję, że przede mną jeszcze parę lat skakania. Ja czuję się jak junior. Ciężko mi czasem, gdy jadę na mistrzostwa Europy czy świata i nie znam tej nowej gwardii, ale mam nadzieję, że jak będę w wieku Piotrka Małachowskiego (znany dyskobol ma 35 lat - PAP), będę jeszcze ciągle skakał - zadeklarował. Jak dodał, sam późno zaczął przygodę z tyczką i przez to nie doświadczył spotkań na arenie międzynarodowej ze znacznie starszymi zawodnikami. - Dopiero w wieku 18 lat pojechałem na pierwszy obóz kadry i nie ruszałem wtedy poza granice kraju. Do żadnego zawodnika więc nie mówiłem "dzień dobry", tylko wskoczyłem od razu na "cześć". Sam też nie jestem osobą budzącą respekt, tylko raczej zawsze uśmiechnięty. Oczekuję tego też od innych osób. Nie wyobrażam sobie, by ktoś z młodszych rywali powiedział do mnie "dzień dobry" - podkreślił. Zaznaczył, że nieraz rozmawia ze znacznie młodszymi tyczkarzami, ale nie traktują go oni w kategoriach autorytetu. - Po rady raczej nie przychodzą. Może czasem coś wychodzi w trakcie rozmowy, ale nie jest to typowe przychodzenie po wskazówki - podkreślił. Choć liczy, że przed nim jeszcze co najmniej kilka lat startów, myśli już także o tym, co robić na sportowej emeryturze. Nie zdradził jednak konkretów. - Sądzę, że to nurtuje każdego sportowca - co zrobić po zakończeniu kariery, jak sobie zapewnić byt. Też sobie zadaję takie pytania i szukam na nie odpowiedzi - zakończył. Agnieszka Niedziałek