- Chciałbym poprawiać się dalej - mówi Lisek. - Trenuję po to, aby skakać jak najwyżej. Wiem jednak, że z każdym centymetrem będzie coraz trudniej. Nie wiem, jak wyglądałaby moja radość, gdybym jeszcze raz pobił rekord Polski. Myślę, że teraz muszę ostudzić swoje ambicje oraz zapał kibiców. Forma Liska w tym fragmencie sezonu jest niezwykle wysoka. Pokazała to rywalizacja w Monako, gdzie wszystkie wysokości pokonał w pierwszych próbach. - Nie ukrywam, że czuję się dobrze od paru dni i trzeba było to wykorzystać. Już w Lozannie czułem, że ta moc przychodzi, a w Monte Carlo to tylko utrzymałem. Z formą nie jest tak, że jednego dnia jest, a drugiego zanika - ta dobra dyspozycja utrzymuje się przez pewien okres. Wiedziałem, że może być pozytywnie, ale nie spodziewałem się wejścia na ten poziom - opowiada rekordzista Polski. Po uzyskaniu 6,02 m, poprzeczka w konkursie na stadionie Ludwika II w Monako powędrowała o cztery centymetry wyżej. - Wiem, że wszystkim się wydaje, że będę poprawiał ten najlepszy wynik centymetr po centymetrze, ale nie jest to rekord świata. Jest trochę inaczej. Jestem żądny wysokości - robię to po to, aby skakać jak najwyżej. Dopóki będę mógł, będę śrubował ten rekord. Jestem świadomy tego, że nie będzie to łatwe, każdy centymetr jest na wagę złota - podkreśla Lisek. W ostatnim czasie poziom rywalizacji tyczkarzy znacznie się podniósł, o czym świadczą uzyskiwane przez zawodników rezultaty. Konkurencja w każdych zawodach jest niezwykle duża, patrząc na nazwiska w postaci Szweda Armanda Duplantisa, Brazylijczyka Thiago Braza, Francuza Renauda Lavillenie czy nawet Pawła Wojciechowskiego. - Konkurs skoku o tyczce powędrował o poziom wyżej - uważa Lisek. - Podtrzymuję jednak tezę o tym, że rezultaty pokroju 5,70-5,80 m to nadal wyniki na poziomie światowym. W tych czasach trzeba skakać ponadprzeciętnie wysoko, aby walczyć o najwyższe cele. Sześć metrów może być kluczem do złotego medalu na mistrzostwach świata. Loterią będzie to, któremu z nas uda się to w pierwszej próbie. Na pewno będzie ciekawie. W czym tkwi tajemnica sukcesu Liska? - Przyznaję, że nie pierwszy raz w ostatnim czasie dostaję to pytanie. Ciężko jest mi znaleźć odpowiedź, ale moim zdaniem - w ciężkiej pracy. Ludziom może się wydawać, że sportowcy trochę udają, ale to nieprawda. Naprawdę ciężko pracujemy - opowiada tyczkarz i dodaje. - Cały czas idziemy obraną wcześniej ścieżką i jesteśmy konsekwentni w tym, co robimy z Marcinem (Szczepańskim - trenerem Liska). Myślę, że wykonane przez nas zadania przynoszą swoje owoce. W ostatnim czasie skupialiśmy się na technice, gdyż siłowo i motorycznie nic więcej mi nie potrzeba. Nie ma żadnego sekretu - który mógłbym zdradzić - dlaczego tak jest teraz, że osiągam rezultaty w okolicach 6 metrów. Do igrzysk w Tokio będziemy szli tą samą drogą - opowiada Lisek. Tyczkarz przyznaje, że w najbliższym czasie czeka go nieco więcej odpoczynku od startów. - Dla mnie zwolnienie tempa, to zmniejszenie udziału w mityngach. Cały czas pracuję nad uzyskaniem drugiego szczytu formy w tym sezonie na mistrzostwa świata. W tym roku odbywają się one wyjątkowo późno, więc sprawia to nam nieco kłopotów w przygotowaniach. Trenujemy mocno, więc dobrze się stało, że w najbliższym czasie tych startów jest nieco mniej. Między treningami mam nieco więcej czasu dla żony, ale także mogę powyrywać chwasty z ogródka. Cieszę się, że mam czas na takie przyziemne rzeczy. Jeżeli chodzi o mityngi, będę na pewno gotowy na 110 procent. Może nie będą to satysfakcjonujące wyniki dla dziennikarzy i kibiców. Wiem, że jesteście już żądni rekordu świata, ale to nie będzie łatwe. Każde 6 metrów to ciężki kawałek chleba. Nie zwalniam z treningami, więc będę robił co w mojej mocy, aby skakać jak najwyżej. Jakie uczucia towarzyszą Liskowi przy przekraczaniu wysokości 6 metrów? - To jest bajka, nie ma co ukrywać. Zawsze staram się ukrywać emocje, a gdy wybuchnę, to na krótko. W Lozannie i Monako nie udało mi się tego powstrzymać. To jest 10-15 sekund życia wyjętych spod panowania. Cały ja - napięty, głośny Piotr Lisek. Najlepsze wyniki w tym sezonie były osiągane przez tyczkarza na mityngach Diamentowej Ligi. Czy oznacza to, że w najbliższych startach na zawodach spoza tego cyklu będziemy oglądać mniej zmotywowanego zawodnika? - Gdy Piotr Lisek jedzie na mityng, jest gotowy na 110 procent i nie ma tu o czym mówić. Raz jest niżej, a raz wyżej - to w końcu sport. Gdyby jedna osoba wygrywała co tydzień, nie byłoby żadnych emocji. Niezależnie od rangi zawodów będę dawał z siebie wszystko - kończy tyczkarz. Wynik Liska jest 10. rezultatem na światowych listach wszech czasów. Rekord globu na stadionie od 25 lat należy do Ukraińca Siergieja Bubki, który 31 lipca 1994 roku we włoskim Sestriere pokonał wysokość 6,14 m.