Sezon 2021 nie był dla niego szczególnie udany. Wiosną zdobył brązowy medal Halowych Mistrzostw Europy, ale podczas igrzysk olimpijskich w Tokio zajął szóste miejsce. "Byłem po prostu gotowy "tylko" na 5,80. Więcej zrobić nie mogłem" - przyznaje Lisek. Nie oznacza to jednak, że brak mu motywacji przed kolejnym sezonem, gdyż poprzednie lata były dla niego bardzo udane. Dość powiedzieć, że regularnie zdobywał medale światowych i europejskich imprez lekkoatletycznych od 2015 roku. "Jestem w Karpaczu. Jest nam tutaj przyjemnie trenować, bo baza treningowa jest świetnie zorganizowana. Burmistrz miasta zrobił w ostatnich latach wiele, aby ściągnąć tu sportowców. My doceniamy tę infrastrukturę, która powstała. Poza tym lubimy polskie góry i widoki" - wskazał tyczkarz. Przyznał, że najtrudniejszy podczas pierwszego zgrupowania przed kolejnym sezonem jest ból. "Po przerwie ciało jest rozleniwione. Czasem jest tak, że chce się wejść na wyższe obroty, ale organizm "myśli", żeby może leżeć na kanapie i oglądać seriale. A tak do końca nie jest. Przez pierwsze dni po prostu wszystko boli. Nie tylko ja tak mam, ale pewnie każdy sportowiec. Po przerwie ciało trzeba podnieść "z wyra". Chociaż ja akurat zbyt wiele nie poleżałem, bo w czasie sezonu tak często nie ma mnie w domu, że potem muszę nadrabiać wszystko. Tak jak chodzi o życie rodzinne, ale także np. wizyty w różnych urzędach" - dodał. Zdaniem Liska skok o tyczce jest na tyle widowiskowy, że można go rozgrywać niemal wszędzie. To jednak powoduje bardzo dużą liczbę startów w roku. Baza, która teraz jest robiona, musi być więc trwała. "Od 22 listopada będę już w Centralnym Ośrodku Sportu w Spale. Tam już będę skakał o tyczce. Teraz jest czas na zabawę treningiem objętościowym. Chodzę po górach, zdobywam Śnieżkę, podziwiam wschody i zachody słońca. Jest super. A to wszystko w tempie, bo między sobą robimy często jakieś zakładziki. Na obozie są młodsi koledzy ze skoczni i niektórzy cisną. A ja — jako osiemnastoletni Piotr Lisek — nie chcę dać po sobie poznać, że jest mi ciężko" - dodał z uśmiechem rekordzista Polski, który w sierpniu skończy 30 lat. Przyznał, że nie ma za bardzo mowy o bieganiu po górach, a raczej jest to bardzo szybki marsz. "Jestem dużym facetem na social mediach, ale jak mijam ludzi w górach, to wielu mówi: myślałem, że ma pan większą rękę (śmiech). Nie dajcie się wmanewrować w rzeczy wrzucane do sieci. Nie jestem aż taki duży i jak jest płasko, to czasami podbiegnę (śmiech). Mówiąc poważnie — bardzo dawno temu trenowałem długie dystanse i coś tam z tego zostało. Walczę z młodziakami, którzy w górach mają sporo energii" - przyznał. W Karpaczu jest spora grupa lekkoatletów. Obecnie trenuje tam m.in. najbardziej utytułowana polska biegaczka ostatnich lat Justyna Święty-Ersetic. "Z jej grupą udało się ostatnio wyskoczyć na wschód słońca. Fajnie, że możemy się integrować. Na długi weekend miałem możliwość wzięcia tutaj żony i dziecka, więc poczułem, jak to jest wnieść na Skalny Stół ciężki plecak i dziecko. Uwierz mi, że to wchodzi w nogi. Wracając do hotelu po takiej wyprawie, chce się zjeść "konia z kopytami"" - powiedział. Lisek jest przekonany, że w roku poolimpijskim poziom skoku o tyczce będzie równie niebotyczny, jak w ubiegłych latach. "Na pewno nie będzie lekko. Widzę po social mediach, że wszyscy się przygotowują. Nastała nowa era. Poziom znów skoczył do góry. Staram się jeszcze mocniej trenować i wyżej skakać. Nie chcę tanio sprzedać skóry" - wspomniał. Rekordzista kraju nie myśli o sportowej emeryturze. "Myślimy o igrzyskach 2024, mistrzostwach świata i Europy. Imprez będzie dużo. Chciałbym swoją werwę jeszcze przekuć w medale. Nie zamierzamy odpuszczać najbliższego sezonu halowego. Widzę, że kibic pragnie polskich lekkoatletów na arenach międzynarodowych. A my to robimy nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Fani dobrze mi życzą. Tak czuję. Moim celem jest to, abyśmy wszyscy się dobrze bawili" - powiedział. Tomasz Więcławski