Wicemistrz świata z Londynu z 2017 roku wrócił w niedzielę z obozu w RPA. W Potchefstroom jest przyjazny tyczkarzom ośrodek, do którego Lisek wraca z chęcią od kilku lat. - Tam zacząłem pierwsze poważniejsze treningi przed nowym sezonem. Wcześniej się trochę bawiłem. Wszyscy wiecie, że sport jest dla mnie hobby, więc na treningach się nie nudziłem. W RPA była już solidna praca. Potchefstroom jest miasteczkiem studenckim - bardzo ucywilizowanym. Nie jest tam niebezpiecznie. Lubimy tam wracać. Ośrodek doprowadziliśmy do tego, że jest mocno tyczkarski. Wymienili nam przez lata zeskok, kółka, drążek. Jeżdżę tam raz czy dwa razy do roku i wszystko o co prosiliśmy szefostwo ośrodka, się tam pojawiło. Cenowo taki obóz wcale nie jest droższy niż taki w Portugalii. Tylko bilet nieco droższy - podkreślił Lisek. W RPA spotkał skoczków w dal i biegaczy z innych krajów. Tyczkarzy nie było, więc z trenerem Marcinem Szczepańskim mieli spokój. Teraz zostają już w Polsce i będą kursować między Szczecinem a Spałą. - Od zeszłego roku stwierdziliśmy, że nie będziemy robili przerwy od skakania, więc skoki są już od początku przygotowań. Bardzo to lubię. Gdy mam skakać, to idę na trening bardziej uśmiechnięty niż na każdy inny. Marcin zapisze czasami siłownię i gimnastykę, a ja na rozgrzewce chwycę sobie tyczkę i wychodzi z tego technika. Poddaję się fantazji. Mój trener nie hamuje mnie w skakaniu. To tak jakby piłkarza powstrzymywać od grania w piłkę. Byłby to absurd - dodał halowy mistrz Europy z Belgradu z 2017 roku. Przyznał, że w Szczecinie na hali maksymalny rozbieg, który może wziąć to sześć kroków. Czasami dzięki uprzejmości Norberta Rokity i Moniki Pyrek może trenować w hali widowiskowej Netto Arena. Często jednak pozostaje Spała, gdzie przygotowuje się do sezonu od lat. Wskazał, że trudno jednoznacznie powiedzieć, jak przygotować się do tak specyficznego sezonu jak ten w 2019 roku, bo mistrzostwa świata tak późno (przełom września i października) w zasadzie się nie zdarzają. Wcześniej celem jest udany start na europejskim czempionacie pod dachem w Glasgow na początku marca. - Nie wyobrażam sobie, żebym tam nie wystąpił. Nie dałbym rady tego odpuścić i wytrzymać tak długo później bez skakania. Mam czego bronić, a w Europie nie ma już obecnie tak lekko w mojej konkurencji - powiedział Lisek. Ocenił, że presja na nim jest po części winą dziennikarzy. - Bardzo mocno ją odczuwam. Oczywiście mam chęć sam w sobie, bo jestem niezwykle ambitną osobą, ale jest także dodatkowy oddech na plecach, żeby was nie zawieść. Pragnienie medalu jest więc jeszcze większe. Nie mam sobie jednak nic do zarzucenia w poprzednim sezonie, bo skoczyłem na imprezie mistrzowskiej najwyżej w karierze. Przygotowałem się na mistrzostwa Europy w Berlinie na 110 procent. Skoczyłem 5,90 i pierwszy raz w historii nie dało to miejsca na podium - przypomniał tyczkarz OSOT-u Szczecin. Zgodził się ze stwierdzeniem, że 19-letniemu Szwedowi Armandowi Duplantisowi, który został w Berlinie mistrzem Europy, może z racji wieku być bardzo trudno utrzymać wysoką dyspozycję rok po roku. - Życzę mu jak najlepiej. Ludziom może się wydawać, że was okłamujemy, ale w naszym środowisku tyczkarskim nie ma zawiści. Walczymy ze sobą, ale przede wszystkim z wysokością - stwierdził. Święta Bożego Narodzenia Lisek spędzi w Polsce w gronie rodzinnym, bo na co dzień na takie spotkania brakuje czasu. Jego ulubioną potrawą jest ryba w każdej postaci. - Jestem najcięższym tyczkarzem na świecie, więc mogę sobie pozwolić na odstępstwa od diety, której nie mam. Jestem wędkarzem, rybakiem i rybiarzem. Wszystko z rybami, to jestem ja. Moja mama zawsze robi pyszną rybkę i ja ją pałaszuję z chęcią. Mam wędki i troszeczkę nawet zaraziłem tym żonę. Ona wyciąga mnie nad wodę, gdy jestem w Polsce. Moczenie kija zimą to mniejsza przyjemność, więc w tym roku się już to raczej nie uda - wspomniał. Dodał, że choinki w domu nie ubierał nigdy, bo babcia za to odpowiada - narzucając pomysł i kolorystykę. On ewentualnie pomaga. - Odkąd pamiętam, zawsze dziadek wysyłał mnie na górę, żebym wyglądał pierwszej gwiazdki na niebie. Teraz ja to trochę przejąłem i gonię na górę młodszą kuzynkę, bo sam już wiem, że św. Mikołaj nie przynosi prezentów. Nie ma u nas niczego spektakularnego w święta, bo jesteśmy tradycyjną polską rodziną. Czerpiemy radość z tego, że możemy pogadać o przyziemnych sprawach - zakończył Lisek. Tomasz Więcławski