- Fizycznie jestem przygotowany. Najbardziej obawiam się... siebie. Boję się, że nie wytrzymam presji i zawiodę najbliższych. Jednak jestem dobrej myśli. Współpracuję z psychologiem, z którym nawiązałem kontakt jeszcze przed zeszłorocznymi mistrzostwami świata - powiedział podopieczny trenera Włodzimierza Michalskiego. Do Londynu na igrzyska pojedzie z wielkimi nadziejami. "Zawsze trzeba sobie stawiać najwyższe cele i marzy mi się, by zostać mistrzem olimpijskim" - dodał. Podkreślił jednocześnie, że nie będzie tragedii, jeśli mu się nie uda w tym roku zdobyć najważniejszego dla sportowca medalu. - Jeśli nie stanę na podium, nic się nie stanie. Myślę, że tytuł mistrza świata jest już czymś wielkim. To wszystko stało się bardzo szybko, a ja przecież jestem na początku swojej drogi i jeszcze niejedne igrzyska przede mną. Jak nie wyjdzie w tych, to będą następne - zaznaczył 22-latek. Wojciechowski, miłośnik domowego zacisza, po raz pierwszy zdecydował się na wyjazd na obóz przygotowawczy do RPA. - Zgrupowanie było trudne przede wszystkim ze względu na trzytygodniową rozłąkę z najbliższymi. Trenowaliśmy ciężko. Mimo że nie lubię zwiedzać, to wybrałem się do rezerwatu. Były duże i małe lwy. Do tych pierwszych nie odważyłem się wejść, może następnym razem. A w wolnym czasie rozmawiałem z dziewczyną - przyznał. Młodzieżowy mistrz Europy z Ostrawy nie chce prognozować, jaki wynik trzeba będzie uzyskać w stolicy Wielkiej Brytanii, by stanąć na podium. - Trudno o czymś takim mówić, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co stało się cztery lata temu, gdzie 5,70 wystarczyło do medalu. W Londynie różnie bywa i tam wszystko może się wydarzyć. Mówię tu przede wszystkim o pogodzie, czyli wiatrach i deszczu. Plusem jest, że nie będzie zmiany czasu i może dzięki temu nie zaśpię na eliminacje, co zdarzyło mi się w Daegu - powiedział. Jego zdaniem najgroźniejszy będzie Francuz Renaud Lavillenie. - On jest w stanie zawsze skoczyć sześć metrów i jest dla mnie największą zagadką. Sezon halowy pokazał, że kandydatów do medalu jest wielu. Nie ma murowanych faworytów. Zresztą... Widać to było w mistrzostwach świata w Daegu - podkreślił. Dodał, że siebie nie widzi w gronie faworytów. - Nie widzę siebie w tej roli i nikt nie powinien mnie w niej stawiać. To zupełnie inny rok niż 2011. Poza tym to igrzyska olimpijskie, czyli zawody, do których każdy przygotowywał się przez ostatnie cztery lata - uważa. Z koreańskiego konkursu Wojciechowski niewiele pamięta. - Za to mój ojciec siedzi i praktycznie non stop ogląda na wideo skoki z Daegu. Ja czasami też zerknę i oglądając jestem zdziwiony tym, co widzę, bo mi się wydawało, że było całkowicie inaczej - ocenił. - Najbliższe plany? Rozpoczynam sezon od startu w Memoriale Tadeusza Ślusarskiego w Żarach i... nie mam pojęcia, jakie mam kolejne zawody w planie. Rękę na pulsie trzyma menedżer Janusz Szydłowski, który konsultuje się głównie z trenerem. Dowiaduję się o wszystkim z tygodniowym wyprzedzeniem. Staram się nie zaprzątać sobie tym głowy. Im mniej myślę, tym lepiej się trenuje - zaznaczył. Pewne jest, że będzie chciał tak często, jak to możliwe skakać z najlepszymi na świecie. - Na pewno planuję kilka startów w Diamentowej Lidze. To będzie dobre przetarcie przed igrzyskami. Brakuje mi rywalizacji z czołówką. To dobrze działa na psychikę, jest świetnym przetarciem, zwłaszcza przed olimpiadą - dodał Wojciechowski. Wraz z czwartym zawodnikiem mistrzostw świata w Daegu Łukaszem Michalskim (SL WKS Zawisza Bydgoszcz), brązową medalistką olimpijską z Aten Anną Rogowską, Mateuszem Didenkowem (oboje SKLA Sopot) i Agnieszką Kolasą tworzą część zespołu "Olimpijczycy PGE".