"Zdrowie w tym roku dopisuje, zrealizowaliśmy większość naszego planu przygotowawczego. Miałem pewne obawy na początku, czy to na pewno to. Nie czułem tego. Po pierwszych zawodach wiedziałem już, że zrobiliśmy dobrą robotę. Następny start nie był tak udany, ale tylko dlatego, że na naszej hali nie mogę biegać pełnego rozbiegu. Pojechałem więc na mityng "na dzika". Wyszło jak wyszło, bo skoczyłem 5,62 m, ale wiem, że stać mnie na to, żeby skakać wysoko" - powiedział Wojciechowski. W niedzielę na zawodach we francuskim Clermont-Ferrand uzyskał 5,71 i zajął w mocnej stawce piąte miejsce. Od początku sezonu halowego w wyśmienitej formie jest jego kolega z reprezentacji Piotr Lisek, który poprawił rekord kraju Wojciechowskiego (5,91 m) skacząc najpierw 5,92, a w sobotę w Poczdamie po raz pierwszy w historii polskiej lekkoatletyki 6 metrów. "Piotrek dał znać o sobie w tym roku, więc jest o co walczyć. Coś mi zabrano i postaram się to odzyskać. Oczywiście nie rzucę wszystkiego, żeby jeździć teraz po mityngach i próbować poprawić rekord kraju. Wierzę, że praca, którą wykonałem, pozwoli mi powalczyć o odebranie mu rekordu Polski. Chcę tego. Tym samym zmotywuję go do jeszcze lepszego skakania, co będzie z kolei bardziej napędzać mnie" - dodał Wojciechowski. Mistrz świata z koreańskiego Daegu (2011 rok) przyznał, że trening tyczkarza jest niezwykle zróżnicowany i ciężki. "Przygotowania trwają długo i są monotonne. Jest to trening siłowy, biegowy i gimnastyczny. Sporo też skaczemy. Praktycznie robimy wszystko i musimy być wielozadaniowi. Całkiem nieźle radzę sobie na płotkach, zaczynam uczyć się skoku w dal. Wszystko idzie ku dobremu, tylko, że jest ciężko, ale jak nie ma pracy, to nie ma i wyników" - podkreślił tyczkarz. Po raz kolejny kibice będą mogli zobaczyć Wojciechowskiego w środę w Paryżu, gdzie będzie starał się wypełnić wskaźnik PZLA na Halowe ME w Belgradzie, który wynosi w tym roku 5,78 m. "Potem zostają krajowe zawody - mistrzostwa Polski w Toruniu i Orlen Cup w Łodzi. Co jeszcze? To się okaże. Mam nadzieję, że pozytywnie uda się rozpatrzyć również Belgrad, bo chcielibyśmy tam jechać i walczyć o wysokie miejsca" - wspomniał. Oprócz złota MŚ sprzed sześciu lat, zawodnik z Bydgoszczy jest brązowym medalistą tej imprezy z 2015 roku z Pekinu. "Chciałbym wrócić w MŚ w Londynie na miejsce, na którym byłem. Zdobyłem złoto i brąz na tych zawodach. Na srebro też bym się nie obraził, chociaż oczywiście będę celował w zwycięstwo. Londyn dwukrotnie mi nie "wypalił", bo raz na igrzyskach w 2012 roku, a drugi raz podczas Diamentowej Ligi, gdy też nie popisałem się świetnym rezultatem. W myśl zasady "do trzech razy sztuka" teraz powinno być dobrze" - powiedział Wojciechowski. Jak podkreślił, już nie raz przed MŚ czy igrzyskami wydawało się, że trzeba będzie skakać sześć metrów, żeby sięgnąć po medal. Jak do tej pory okazywało się najczęściej, że już 5,80 dało miejsce na podium. "Trzeba celować jednak w jak najwyższe skoki. Gdyby były rozgrywane MŚ w skoku o tyczce w drużynie, to w trójkę z Piotrkiem i Robertem Soberą nie mielibyśmy raczej sobie równych. Nawet Francuzi mieliby trudny orzech do zgryzienia. Może trzeba pomyśleć o takich zawodach?" - nadmienił. Tyczkarz wierzy, że jest w stanie skakać na poziomie sześciu metrów. "Dobra forma, szczęście i pewność siebie oraz wiara, że można to zrobić i obaj z Piotrkiem możemy być sześciometrowcami" - podsumował.