W niedzielny poranek od godziny 9.00 trwała rywalizacja w półmaratonie. W okolicy Stadionu Olimpijskiego w Rzymie, gdzie odbywają się lekkoatletyczne mistrzostwa Europy, pozamykane były zatem ulice. Problemy z dojazdem na obiekt mieli dziennikarze, ale chyba nikt nie przypuszczał, że ten dotknął też lekkoatletów. Wielu z nich musiało iść blisko około dwóch kilometrów na stadion. Nocna zmiana wyników w finale ME. Kolejna wpadka sędziów Nogi, jak z kamienia u Anity Włodarczyk. Nasza mistrzyni nie dojechała na stadion Przecież terminy półmaratonu były znane od dawna. Do tego organizatorzy sami wyznaczyli trasę. Jak się okazało, wszystko to kolidowało z transportem. Tak, jakby nie wzięli pod uwagę tego, że poza maratończykami na stadion muszą dotrzeć też inni przedstawiciele Królowej Sportu. - Kierowca dwa razy przejeżdżał obok stadionu. Potem jechał z nami gdzieś po wzgórzach i w końcu wysadził nas kawał drogi od stadionu. Gdyby ktoś chciał jeszcze oddać rzuty na rozgrzewce, to z pewnością spóźniłby się na start. Ja akurat ich nie potrzebowałam - dodała. Kłopoty dopadły też naszych skoczków wzwyż. Norbertowi Kobielskiemu też jednak to nie przeszkodziło w awansie do finału. - Niestety zafundowaliśmy sobie razem z Mateuszem Kołodziejskim dwukilometrowy spacerek na stadion. Wysadzili nas w centrum miasta i kazali iść na stadion. Dobrze, że zdążyliśmy, bo wcześniej wyjechaliśmy z hotelu - powiedział Kobielski. Gdyby naszym zawodnikom powinęła się noga, to sprawa groziła potężną awanturą. Z Rzymu - Tomasz Kalemba, Interia Sport