Jakub Żelepień, Interia: Długo cię trzeba było namawiać do udziału w "Tańcu z Gwiazdami"? Adam Kszczot: To dla mnie wyzwanie, ale i nieodparta pokusa rozwoju. Chodzi mi o to, że trzeba czasami wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby nauczyć się czegoś nowego. A taniec zdecydowanie leży poza moją strefą komfortu. Szczerze powiedziawszy - nie trzeba było mnie jednak długo namawiać, bo trochę mi brakowało dreszczyku emocji, zmierzenia się ze swoimi słabościami. Uwielbiam tę ciągłą gonitwą za tym, aby być coraz lepszym. Zdecydowałem się więc w to wejść, a chwilę później pojawiła się w głowie długa litania powodów, dla których nie powinienem tego robić. Dlaczego? - Bo przez 17 lat zawodowej kariery prawie nigdy i nigdzie nie chodziłem na imprezy ani na wesela. A jeśli już byłem, to bardzo się oszczędzałem, bo przecież albo na drugi dzień miałem trening, albo zawody za tydzień. Kiedy skończył się reżim treningowy w 2022 roku, poczułeś się wolnym człowiekiem? - Reżim treningowy jest czymś, co trzyma nas w pionie i nikt nie odczuje tego tak bardzo, jak zawodnik, który kończy karierę. Potrzeba wówczas chwili terapeutycznej ciszy - nie trenować, całkowicie się odciąć. Tak właśnie zrobiłem. Później zacząłem natomiast przygotowywać się - na tyle, na ile pozwalało mi na to nowe życie - do maratonu. Kiedy ten etap zamknąłem, powróciłem na siłownię i spędzam tam czas, kiedy mój syn ma swoje zajęcia. To wszystko pokazało mi, jak bardzo potrzebuję takiego rytmu. Sportowcem jest się na zawsze. - Jestem pracoholikiem, nie będę tego ukrywał. Dla mnie pójście na siłownię jest daniem sobie urlopu. To czas tylko dla mnie. Jak zatem wygląda twój tygodniowy plan treningowy? - Do końca miesiąca w zasadzie codziennie trenuję przed "Tańcem z Gwiazdami". Jest to wymagające, bo większość czasu spędzam w Warszawie, a nie w domu z rodziną. Wracając do długiej litanii powodów, dla których nie powinienem tego robić: będę tańczył towarzysko z inną kobietą, a ponadto nie ma mnie przy bliskich. Bardzo dziękuję mojej żonie za to, że zgodziła się na to wszystko. Odbyliśmy najpierw poważną rozmowę, bo taka decyzja wymaga obopólnej zgody obojga małżonków. Nasz mistrz olimpijski bił na treningach rekordy. I podjął decyzję, o medal nie powalczy Słyszę po tym, co mówisz, że bardzo poważnie podchodzisz do "Tańca z Gwiazdami". - Nie potrafię robić rzeczy na pół gwizdka. Albo w coś wchodzę, albo nie. Chcę też nauczyć się tańczyć, a do tego raczej nie wystarczy jeden odcinek, więc nie zamierzam odpaść jako pierwszy. Jak ci się układa współpraca z partnerką? - Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli oficjalnie ją przedstawić i pokazać więcej kulisów naszych codziennych treningów. Mogę jednak powiedzieć, że znakomicie do siebie pasujemy. Moja taneczna partnerka to wulkan energii, a ja, kiedy się wczuwam, też jestem głośny i pełen zapału. Ktoś widocznie przyjrzał się naszych charakterom i stwierdził, że będzie się nam dobrze współpracowało. Jesteśmy jak brat z siostrą. Przekomarzamy się, wygłupiamy, ale i ostro pracujemy. Partnerka daje mi dużo wskazówek, tłumaczy, a co najważniejsze - ma mnóstwo cierpliwości. Ja bardzo lubię dostawać dużo informacji, żeby później je sobie przetwarzać i tak właśnie jest. Są jakieś elementy, które wychodzą ci wyjątkowo dobrze? Albo takie, których nie możesz opanować? - Jive jest trudny, przeszliśmy przez wszystkie kroki i mam nieco problemów. Podoba mi się natomiast cha-cha, rumba również jest fajna. Ogólnie sympatyzuję z tańcami latino, choć wiem, że muszę jeszcze włożyć dużo energii w to, aby moje ciało zaczęło poruszać się z większą gracją. Tango jest z kolei wymagające, a dobrze odnajduję się w walcu wiedeńskim. Wspomniałeś wcześniej jednym zdaniem o maratonie. Rozwińmy tę myśl - w listopadzie ukończyłeś ten bieg w Nowym Jorku. - Tak jest, 4 listopada. Było pięknie, ogromne wydarzenie, świetne doświadczenie. To jest kosmos. Już samo miasteczko biegowe robi kolosalne wrażenie. Ci, którzy się stresują, mogą iść do pastora albo do psa terapeutycznego. Później, już na trasie, również jest cudownie. Trasa biegnie przez całe miasto, a kibice wylewają się z każdej najmniejszej uliczki. Są tabliczki, napisy, banery, plakaty, na których można nawet odnaleźć propozycje matrymonialne, towarzyskie i wszystkie inne. Maraton był twoim marzeniem. Wystarczyło ci spełnić je raz czy wciągnąłeś się w to na dobre? - Na pewno przebiegnę jeszcze w życiu maraton, to nie ulega wątpliwościom. Na razie nie stać mnie jednak czasowo, żeby się do tego przygotować, więc plany są odroczone. Bieganie zostaje w sercu do końca życia. Jak już raz zaczniesz, to później trudno jest skończyć. To uzależniające. Przenieśmy się z Nowego Jorku do Paryża. Kto z Polaków powalczy o medale w tym roku? - Nie będę oryginalny, bo największe szanse medalowe widzę u Natalii Kaczmarek. W gronie faworytów są też Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek. Kapitalnie byłoby, gdyby w finale znalazła się Ewa Swoboda - czyli powtórzyła swój wynik z mistrzostw w Budapeszcie. Może wróci Patryk Dobek i pokaże znowu swoją moc. Jest też Adrianna Sułek, która dopiero co urodziła, więc jej występ będzie znakiem zapytania. Ty wybierasz się do Paryża? - Na razie nie wiem. Dużo zależy pewnie od tego, czy Polsat Sport będzie robił swoje studio olimpijskie wzorem poprzednich igrzysk. Swoboda będzie musiała przejść samą siebie. Już nie jest najlepsza, co za wynik Zaczęliśmy od tańca, więc i tańcem skończmy. Z jakiego etapu będziesz zadowolony - tylko finał? - Jak mówiłem - chcę się nauczyć tańczyć, więc dojście do finału byłoby dla mnie spełnieniem marzeń. Ale zobaczymy, jak się tu ułoży. Czyli jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to za rok nie schodzisz z parkietu na Gali Mistrzów Sportu? - Oczywiście, razem z Moniką Pyrek! Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia