- No właśnie nie wiem, co tam się działo. Pierwsze podejście do linii. Japonka drgnęła. Dostałyśmy ostrzeżenie. W drugim podejściu poruszyła się Brazylijka. Znowu ostrzeżenie. Potem chyba zawiesił się sprzęt. W Kobe jest już chłodny wieczór, a rozgrzewka była 20 minut przed biegiem. Czułam, że wystygły mi mięśnie. Próbowałam się ogrzać, dmuchając sobie w ręce. Rozcierałam rękami różne partie ciała. Zestresowałam się tym - mówiła po biegu Barbara Bieganowska-Zając. Trzeba jednak czegoś więcej niż chłód, by zatrzymać trzykrotną mistrzynię paralimpijską i rekordzistkę świata na tym dystansie. Od 2012 r. nikt nie pobiegł szybciej od niej. I w Kobe to się nie zmieniło, mimo że Brazylijka Da Silva Barros nie odpuszczała. Na drugim okrążeniu, zachęcana okrzykami swojego trenera, starała się wyprzedzić Polkę. Bezskutecznie. Barbara prowadziła od startu do mety. Barbara o tym medalu z pewnością myśli. Jej celem jest zdobycie czwartego złotego krążka na igrzyskach na dystansie 1500 m. Nieraz już udowodniła, że realizuje swoje cele skutecznie. W Kobe swój start rozegrała zgodnie z założeniami, chociaż uzyskała lepszy czas, niż planowała. Miało być mocno i miało być 4:30. Jednak oddech Brazylijki na plecach wymusił zejście do 4:27.36. Tym samym Barbara poprawiła rekord mistrzostw. Tuż po biegu została otoczona przez dziennikarzy, którzy pytali o jej wrażenia z pobytu w Kobe. Mimo że zawodnicy nie mają dużo czasu na zwiedzanie, Barbara nie ustawała w zachwytach. - Kobe jest wspaniałe. To mój pierwszy raz tutaj i wszystkich zachęcam, by tu przyjechali. Sama też chciałabym tu jeszcze kiedyś wrócić- powiedziała lokalnym i międzynarodowym mediom Barbara Bieganowska- Zając.