Następca Babiarza nie wytrzymał na wizji. Po biegu Polaków. "Przepraszam za wyrażenie"
Telewizja Polska postanowiła, że drużynowe mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce skomentuje tym razem nie Przemysław Babiarz, a "pozyskany" niedawno przez tę stację Marek Rudziński. Również świetny znawca dyscypliny z wielkim doświadczeniem. I wspólnie z prezesem PZLA Sebastianem Chmarą komentują od czwartku kolejne lepsze lub gorsze wyniki Polaków, aż w sobotni wieczór Rudziński nie wytrzymał. Wszystko po występie męskiej sztafety 4x100 metrów.

Reprezentacja Polski walczy w upalnym Madrycie od czwartku w drużynowych mistrzostwach Europy - broni w Hiszpanii drugiej pozycji z 2023 roku. Wtedy było o tyle łatwiej, że zawody odbyły się Chorzowie, a wiele naszych gwiazd było po prostu młodszych. Powoli w polskiej lekkiej atletyce trwa wymiana pokoleniowa, ale na jej efekty przyjdzie jeszcze jakiś czas poczekać.
Zawody te pokazuje na żywo TVP Sport - stacja wysłała do Hiszpanii jeden duet komentatorski - tworzą go red. Marek Rudziński oraz pełniący rolę eksperta Sebastian Chmara, niegdyś znakomity wieloboista, dziś prezes PZLA. Trudno im coś zarzucić, świetnie znają się na rzeczy, mają bogate doświadczenie.
Rudziński wrócił do TVP niedawno, do Madrytu poleciał zamiast Przemysława Babiarza, który zazwyczaj komentował te największe wydarzenia "królowej sportu". Zdarzało się, że stacja wysyłała dwa duety na największe imprezy - i tak zapewne będzie we wrześniu, gdy w Tokio odbędą się mistrzostwa świata. Wówczas jednak niemal każdego dnia będą dwie sesje - ranna i wieczorna. W Madrycie jest tylko jedna.
Drużynowe mistrzostwa Europy. Niewypał polskiej sztafety, później zaskakujące tłumaczenia. Komentator nie wytrzymał
W stolicy Hiszpanii reprezentanci Polski wygrali tylko jedną z 25 dotychczasowych rywalizacji - Anita Włodarczyk triumfowała w sobotę w rzucie młotem. Nie zmienia to jednak faktu, że Biało-Czerwoni liczą się w walce o podium, po 2/3 rywalizacji zajmują trzecie miejsce w stawce.
Przewaga nad Holandią, Wielką Brytanią czy Hiszpanią mogła być jednak większa, pewnym negatywnym zaskoczeniem był choćby start męskiej sztafety 4x100 metrów. I już to zdenerwowało Rudzińskiego, ale "wybuchł" po wypowiedziach zawodników.
Półtora miesiąca temu Polacy zaskoczyli w World Relays w Kantonie - fantastycznie pobiegli już pierwszego dnia, z czasem 48.43 s, trzecim w historii naszej LA, uzyskali przepustki do Tokio. A ta sztuka nie udała się choćby wybitnym sprinterom z Jamajki czy Holendrom. Tam wszystko zagrało, tak przekazywanie pałeczki na zmianach, jak i ostatnia prosta Dominika Kopcia.
Teraz Polacy pojawili się niemal w tym samym składzie - jedynie Oliwera Wdowika na drugiej zmianie zastąpił Adrian Brzeziński. Wdowik znakomicie spisał się w piątek w biegu na 100 m - z czasem 10.10 s zajął trzecie miejsce, ale uzyskał też trzeci wynik w historii naszej lekkiej atletyki. Sztab uznał, że po biegu w upalnym Madrycie, na większej wysokości, Wdowik potrzebuje 48-72 godzin przerwy, postawiono na Brzezińskiego.

I już to zirytowało Rudzińskiego, którego zdaniem zawodnik powinien móc biec dzień po dniu na takim dystansie. Decyzję trenera kadry sprinterów Piotra Maruszewskiego próbował bronić Chmara, argumentował kontuzjami Wdowika w ostatnich latach.
A później "swoje" dorzucili zawodnicy. Najpierw na bieżni, bo pobiegli fatalnie. Dwa pierwsze przekazania - od Patryka Krupy do Brzezińskiego, a następnie od Brzezińskiego do Łukasza Żaka - były fatalne. Nieco lepiej z pałeczką zabrał się Kopeć.
W "lepszej" serii Polacy finiszowali na szóstym miejscu, jedynie przed Szwedami, za to z ogromną stratą do reszty. Czas 39.29 s był wyraźnie gorszy od tego w Kantonie. I gorszy od... sześciu sztafet w pierwszej serii. Dał więc 12. miejsce i pięć punktów do tabeli. Francja w ogóle nie ukończyła zmagań, a Ukraina została zdyskwalifikowana. Wyprzedziliśmy tylko Szwecję i Litwę.
- Fatalnie, fatalnie! Wszystkie trzy zmiany właściwie, chyba ta ostatnia była może przyzwoita - komentował Marek Rudziński, zauważając, że niemal wszyscy w pierwszej serii byli szybsi. - To masakra, przepraszam za wyrażenie. Bieg fatalny, rezultat daleki od możliwości. Nic nie wyszło, pierwsza zmiana na stojąco, druga bardzo podobnie, trzecia taka na trójkę z plusem, ale co już mógł zrobić Kopeć, jak miał 20 metrów straty? - mówił później. - Aż wstyd mówić, 39.29 s. W najczarniejszych snach się nie spodziewałem - dodał.

Sytuację pogorszyły jednak wypowiedzi reprezentantów Polski, udzielone kilka minut po finiszu.
- Dziś mieliśmy pobiec bezpiecznie, nie chcieliśmy zrobić "zerówki". Nie biegamy dla siebie, ale dla reprezentacji. Zależało nam, by dobiec bezpiecznie z najlepszym wynikiem - tłumaczył Kopeć, drugi najszybszy Polak w historii po Marianie Woroninie. Podobnie tłumaczył się Brzeziński, choć mówił też, że "nie jest to rezultat, który zadowala".
Nawiązał do tego Chmara, twierdząc, że tak zachowawczo zmieniać nie można. A później wrócił Rudziński. - No bo to powiedzieli panowie w rozmowie z Alkiem Dzięciołowski... Chodziło o to, by było bezpiecznie.
Bezpiecznie to równie dobrze można chód uprawiać na tej bieżni i przekazywać pałeczkę. Ale to trzeba biegać, liczy się wynik na mecie, o to tu chodzi. Taka jest trudność tej konkurencji
- O zachowanie bezpieczeństwa to trzeba na ulicy jak się jedzie samochodem albo przechodzi pieszo. A tu trzeba robić to dobrze - dodał.
Później zaś obaj panowie doszli do wniosku, że kadra sprinterów powinna wyciągnąć z tego wnioski.
W niedzielę zakończenie zmagań w Madrycie - ostatnią konkurencją będzie rywalizacja sztafet mieszanych 4x400 m.