Jest jedną z najlepszych na świecie, bo przecież to grono sprinterek z topu zawęża się do kilkunastu nazwisk. Czy w czołowej dziesiątce? To Ewa Swoboda musiała udowodnić właśnie w półfinale igrzysk olimpijskich w Paryżu. Być tą pierwszą od 56 lat Polką, która pobiegnie w finałowej ósemce. Przy okazji spodziewaliśmy się, że będzie trzeba pobić rekord Polski, bo jakieś 10.96 czy 10.98 s może do awansu nie wystarczyć. Później się okazało, że warunki nie sprzyjają rekordowemu bieganiu. A Ewa Swoboda przyleciała do Paryża w znakomitej formie, błysnęła już w eliminacjach, gdy przebiegła swój odcinek w 10.99 s. Mimo zawahania na początku, bo w koncentracji przeszkadzali jej kibice. Rok temu w Budapeszcie była w finale mistrzostw świata, po kapitalnej walce, po proteście, gdy trzeba było wszcząć awanturę, by udowodnić, że miała co do tysięcznej taki sam czas jak Dina Asher-Smith. Otarła łzy, ruszyła do walki, w finale pobiegła lepiej niż Brytyjka, została szóstą zawodniczką świata. Z Asher-Smith przegrała złoto w niedawnych mistrzostwach Europy, pokonała ją zaś w piątek. I dziś znów zmierzyły się w jednym biegu, znów obok siebie, na sąsiednich torach. Półfinał z udziałem Ewy Swobody. Szalenie trudne zadanie przed Polką, mocna obsada biegu Tyle że Brytyjka nie była jedyną jej "poważną" rywalką. Polka nie trafiła najlepszej obsady, mogła wpaść znacznie lepiej, do trzeciego biegu. Była tu więc znakomita Iworyjka Marie Josee Ta Lou-Smith, która od lat biega na poziomie 10.80 s, była wicemistrzyni USA Melissa Jefferson, co samo w sobie mówi wiele. Do tego Mujinga Kambundji, która w tym roku biegała szybciej od Polki, no i Zaynab Dosso - z nią Polka zmagała się tak w hali, jak i ostatnio w Rzymie. I też decydowały setne albo tysięczne części sekundy, jak w finale ME. Zasady były tu bezwzględne - tylko dwie najlepsze uzyskiwały promocję z każdego biegu. Dwie miały jeszcze szansę z czasami, ale to oznaczało - w przypadku Swobody - bezwzględną konieczność zmierzenia się z rekordem Polski, poprawienia go. W drugiej serii wystąpiły bowiem: Shelly-Ann Fraser-Pryce, Sha'carri Richardson i Julien Alfred, każda z nich z wielkimi ambicjami na złoto, każda biegająca poniżej 10.80 s. I było raczej pewne, że zabiorą to jedno miejsce "z czasem". Polka finiszowała czwarta, w czasie 11.08 s, wygrała Jefferson (10.99 s). Zaskoczeniem było to, że Polkę wyprzedziła minimalnie Kambundji - obie usiadły na "gorących" krzesłach. Drugi półfinał bez wielkiej mistrzyni, większe szanse Swobody. A w trzecim ta jedna setna sekundy... Wydawało się, że to nie starczy, ale ze składu drugiego półfinału wypadła niespodziewanie Fraser-Pyce. To odrobinę zwiększyło szanse Polki, ale tylko odrobinę. Bieg był bardzo szybki, Alfred i Richardson były bardzo szybkie - 10.84 i 10.89 s, ale trzecia zawodniczka Gina Bass Bitaye pobiegła już wolniej od Polki (11.10 s). Został więc trzeci półfinał. A tu trzecia zawodniczka, Amerykanka Twanisha Terry miała czas 11.07 s. Polce zabrakło jednej setnej sekundy. W finale w sobotę wieczorem powalczy osiem innych sprinterek. Ewa Swoboda zaś dziewiątą sprinterką świata.