Kryscina Cimanouska dopiero od 18 dni może reprezentować Polskę, szansa występu w mistrzostwach świata była więc dla niej sporą niespodzianką. Nie spodziewała się tego, szykowała szczyt formy na lipcowe mistrzostwa Polski w Gorzowie, w których indywidualnie sięgnęła po dwa srebrne medale: na 100 i 200 metrów. O ile na sto metrów nie była w stanie nawiązać walki z Ewą Swobodą, mimo niemal perfekcyjnego, ryzykownego startu z bloków, to na dłuższym dystansie dała sobie odebrać złoto już na ostatnim metrze. Przegrała z Natalią Kaczmarek o trzy setne sekundy. Miały być wakacje na południu, jest wysiłek w Budapeszcie. Pierwszy awans Cimanouskiej jako Polki To 200 metrów jest jej mocniejszą stroną, ale już nawet awans do półfinału mistrzostw świata wydawał się trudny w realizacji. Jak sama mówiła, po Gorzowie sezon się dla niej skończył, zrobiła już przerwę w treningach, wybierała się na wakacje. I przyszła miła niespodzianka - World Athletics w końcu pozwoliła jej na starty w polskich barwach. W eliminacjach pobiegła na tyle, na ile ją stać, podobnie jak w Gorzowie. Mocno na początku, trochę słabiej w końcówce. Czas 22.89 s dał awans, ale był jednym z najsłabszych wśród 24 półfinalistek. - Chyba pierwszy raz w życiu aż tak bardzo denerwowałam się przed startem na 200 metrów. Wiedziałam, że stać mnie na szybkie bieganie i czas 23 sekundy byłby dla mnie porażką. Nie mogę już tak wolno biegać, bo regularnie biegam poniżej tej granicy i chciałam pokazać swoje. Stąd ten stres - mówiła Interii Sport po tym biegu. A że była reprezentantka Białorusi ma rekord życiowy lepszy ledwie o 14 setnych, ustanowiony zresztą półtora miesiąca temu w Warszawie, trudno było liczyć na jej awans. Piekielnie trudne zadanie reprezentantki Polski. Awans były wielką sensacją Do finału z każdego z trzech biegów kwalifikowały się zaledwie po dwie najlepsze zawodniczki, do tego dochodziły dwie najlepsze spoza tego grona. Polka ze swoim najlepszym czasem w tym roku - 22.75 s - była zdecydowanie najsłabsza w tej stawce. Wskazywał też na to jej ranking w World Athletics - jest 83. na świecie. Wszystkie pozostałe biegały już poniżej 22,5 s, Julien Alfred z wyspy Saint Lucia - poniżej 22 sekund. Jako sportowiec jest geniuszem, ale sporo cwaniakował. Sroga kara dla mistrza olimpijskiego Już pierwszy bieg udowodnił, że o awans Polce będzie ciężko. Ten wywalczyły Amerykanka Gabrielle Thomas (21.97 s) i Brytyjka Dina Asher-Smith (22.28 s), a nas interesował czas trzeciej zawodniczki (Jamajka Natalliah Whyte - 22.52 s) i czwartej (Holenderka Tasa Jiya - 22.67 s). Polka biegła w drugiej serii, po trzecim torze. Próbowała, szarpała od początku, ale brakowało jej sporo do najlepszych rywalek. Zwolniła już na ostatnich 30 metrach, wiedziała już, że nie ma szans, że z awansu nici. Wygrała Alfred (22.17 s), przed Brytyjką Daryll Neitą (22.21 s), ale tuż za nimi były Bahamka Anthonique Strachan (22.30 s), Kayla White z USA (22.34) i Jamajka Kevona Davis (też 22.34 s, ale o siedem tysięcznych wolniej od White). Polka uzyskała czas 23.34 s - znacznie słabszy niż w eliminacjach. A po biegu - zemdlała. Najciekawszy był ostatnie bieg, z trzema czołowymi zawodniczkami ze stu metrów: złotą Sha'Carri Richardson, srebrną Shericką Jackson i czwartą na setkę Marie-Josée Ta Lou. Najszybsza była Jamajka (22.00 s, zwalniając na finiszu), przed Richardson (22.20 s) oraz doświadczoną Iworyjką (22.26 s). Wszystkie wywalczyły awans. Dla Cimanouskiej to zapewne nie koniec mistrzostw świata - powinna być ważnym punktem sztafety 4x100 m, która już jutro wieczorem powalczy o finał mistrzostw świata.