Od początku sezonu twoja forma ze startu na start rosła, co było widać po wynikach. Wierzyłeś, że w halowych mistrzostwach Europy stać cię na medal? Maksymilian Szwed: Kiełkowało to w trakcie sezonu. Już po biegu na mityngu w Ostrawie, gdzie złamałem granicę 46 sekund, zdałem sobie sprawę, że mogę być na podium. Wiedziałem, że mogę dużo z tego urwać, bo byłem jeszcze w treningu, a wypoczęty mógłbym osiągnąć dużo więcej. Jeżeli chodzi o sezon halowy, to raczej traktowałem jako okres przejściowy do startów na otwartym stadionie. Wyniki, które osiągnąłem, są ponad moje oczekiwania. W finale na 400 metrów pobiłeś rekord Polski i przegrałeś tylko z Atillą Molnarem. Wydawało się, że jakby biegł był ciut dłuższy, to byś dogonił Węgra? - Zaraz za metą miałem takie same odczucia. Dużą rolę odegrał moment, w którym było wyjście z łuku na prostą, tam widocznie popełniłem jakiś błąd, bo Węgier na chwilę mi uciekł. To plus dla niego, a ja czegoś nie wykorzystałem. Jeżeli jednak ktoś miałby zdobyć ten złoty medal, to on na niego zasługiwał. Kiedy zrewanżujesz się Molnarowi? - Nie wiem, ale chciałbym w następnym starcie. Trzeba jednak pamiętać, że Molnar właściwie cały ten bieg prowadził i to jest zupełnie co innego niż biec za kimś. Ja nie chciałem pierwszy zbiegać po 200 metrach, bo wiedziałem, że mój rytm często się wtedy zmienia i zaczynam zwalniać. Molnar jest na tyle silnym zawodnikiem, że potrafi szybko zacząć i szybko finiszować. Stwierdziłem, że optymalna taktyka, żeby zdobyć medal, to biec za nim. Jak są twoje najważniejsze cele na ten rok? - Mistrzostwa Europy do lat 23 i mistrzostwa świata w Tokio. Na tych pierwszych zawodach celuję w złoto, bo jest w moim zasięgu. W mistrzostwach świata nastawiam się na start w sztafecie, ale też fajnie byłoby pokazać się indywidualnie. Zobaczymy, w jakiej będę formie, ale mam nadzieję, że może udałoby mi się dostać do finału albo półfinału. Nie jestem jednak w gorącej wodzie kąpany i nie czuję takiej potrzeby, żeby wszystkie sukcesy świata osiągnąć od razu. Pytanie nie, czy tylko kiedy pobiegniesz poniżej 45 sekund? - Wierzę w to, że w tym sezonie na otwartym stadionie to się uda. Złamanie tej granicy to będzie dla ciebie wielki skok? - Jak pobiegnę, to się dowiem i powiem, jakie to jest uczucie. Na pewno jest to w moim zasięgu, to nie jest coś niemożliwego. Mam duży potencjał i uważam, że powinno mi się to udać. Biorąc pod uwagę mój trening i obciążenia, ja idę bardzo powoli, nie powinienem już teraz tak szybko biegać. A wiem, że co roku trener trochę ich dokłada. To oznacza, że jak będę dobrze na te bodźce reagował, to nie powinienem mieć problemów z biciem kolejnych życiówek. Czyli jeżeli teoria pójdzie w parze z praktyką, to rekord Polski Tomasza Czubaka na 400 metrów na otwartym stadionie 44,62 sekundy z 1999 roku padnie? - Tak. Uważam, że naprawdę jestem do tego idealnym kandydatem. Przede wszystkim trener zawsze mi mówił, że szykuje mnie jako seniora, a nie juniora czy młodzieżowca. Chodzi mu o to, żebym w najlepszym wieku osiągnął najlepszy czas w karierze. Bym w szczycie formy był najszybszy. I pod to się szykujemy, taki był plan, a to, że teraz już wychodzą takie mocne rekordy, to świadczy o tym, że mam ogromny talent i mogę osiągnąć więcej. Już w ubiegłym roku próbowałem atakować 45 sekund, ale się nie udało. Duży progres jednak jest. Po tym sezonie w hali naprawdę stać mnie na to, żeby biegać poniżej 45 sekund. Czy pobić od razu rekord Polski, to nie wiem, bo to niemal 44,5 sekundy, a nie 44,99. Jesteś najszybszym Polakiem w historii w hali na 400 metrów. Wiele osób podkreśla, że w wieku 20 lat biegasz szybciej niż najlepsi polscy czterystumetrowcy w tym samym wieku. Nie zagłaskają cię? - Zobaczymy. Myślę, że wszyscy są zadowoleni z mojego sukcesu. Będę biegał z kolegami w sztafetach i chyba cieszą się, że będę mocnym ogniwem. Minęło dopiero kilka dni od medalu w Holandii i raczej czuję się normalnie. Po prostu dużo osób mi pogratulowało i teraz jest trochę więcej wywiadów. Może jestem od tego trochę przebodźcowany, ale zaraz to minie i wrócę do normalnego stanu. Tak to widzę. Medal nie sprawił, że czuję się jakimś lepszym człowiekiem. Medal mistrzostw Europy seniorów to znak, że rywale powinni się już z tobą liczyć? - Na świecie tak naprawdę jestem już seniorem od dwóch lat, więc staram się to traktować poważnie. Nie ma co marnować czasu na zabawę, tylko no od razu lecieć. Im wcześniej zdobędę doświadczenie, tym szybciej będę mocniejszy i nie zmarnuję kolejnych lat na te same błędy. Rekordowe pod względem liczby medali igrzyska w Tokio były cztery lata temu. Od tej pory polska lekka atletyka obniżyła loty. W Paryżu był tylko jeden medal, mniej sukcesów było też w mistrzostwach świata czy Europy. Pojawiło się jednak kilku młodych zawodników jak ty, Jakub Szymański czy Pia Skrzyszowska. To daje nadzieję, że polscy lekkoatleci wrócą do zdobywania medali? - Widać u młodych zawodników taki potencjał. Na 400 metrów szczególnie u Stanisława Strzeleckiego czy Zosi Tomczyk. W Los Angeles będzie drugi wyrzut polskich medali. Na ostatnich igrzyskach olimpijskich było widać duża różnicę wiekową. W mojej sztafecie byłem ja, 19-latek i osoby, które już właściwie pod mastersów podchodziły. Widać tę dziurę pokoleniową. Dlatego to się odbija na wynikach. Najlepszy wiek dla biegaczy w mojej konkurencji to między 23 a 28 lat. To jest naturalne, statystyki to pokazują. Czyli przed Los Angeles będziesz już w tym wieku? - Teoretycznie powinienem być najlepszy w wieku mniej więcej 28 lat. Rozmawiałem z kilkoma osobami i uważam, że moje igrzyska życia to będą te w 2032 roku.